Przedpołudnie (krótko po dziesiątej). Sklep znanej firmy od wykładzin itp. Tej na literę "K". W całym sklepie dokładnie jeden klient. Od dłuższego czasu tkwi w kącie z chodnikami. Ogląda, nawet próbuje niektóre wyciągnąć z szeregu i rozwinąć. Kawałek dalej dwóch młodych ludzi w firmowych ubrankach. Nudzą się do tego stopnia, że nosy im się wydłużają, a oczy zachodzą mgiełką. Pewnie dlatego nawet nie raczą obdarzyć miotającego się wśród chodników faceta spojrzeniem. A tym bardziej zainteresować się nim lub podejść i spytać, czego chce.
Zdesperowany klient w końcu sam do nich podszedł i udając, że nie widzi niezadowolonych z tego faktu min, zaczął o coś wypytywać. Jego zamiar był czytelny z daleka. Miał w planie zaciągnąć przynajmniej jednego z nich w okolice chodników. Po dość długich zabiegach słownych i podejrzanych pląsach wśród dywanów i wykładzin, udało mu się wywabić jednego z młodzieńców zza kontuaru, który najwyraźniej traktowali jak połączenie przytulnego gniazdka z warowną twierdzą. Potem chytrze (niemalże używając siły fizycznej) zaciągnął go do kąta z chodnikami.
- Szerszych niż metr nie ma? - dociekał cwany klient.
- Tylko na zamówienie - z wysiłkiem odrzekł pracownik sklepu i wykonał zwrot, aby wrócić za swój kontuar.
- Trudno. Niech będzie któryś z tych, co są - wpadł w desperację klient.
Pracownik (nie wypada go przecież nazywać sprzedawcą) zatrzymał się w pół kroku z mieszaniną złości i rozczarowania na twarzy.
- Z którego? - jęknął.
- Z tego czerwonego - klient z błyskiem w oku wskazał jedną z grubszych rol chodników. Taką, co stała z tyłu i była naprawdę trudno dostępna.
- Ile? - zaskrzypiał młodzieniec w firmowym ubranku.
- Metr sześćdziesiąt - triumfalnie oświadczył klient.
- Z obszyciem? - zapytał pracownik zupełnie innym tonem. Jakby z nadzieją, ale klient tego nie zauważył.
- Oczywiście! - niemal krzyknął niczym Conan zwycięzca.
- Jak z obszyciem, to odbiór wieczorem - wyrecytował z nieskrywaną ulgą w głosie młodzieniec i zrobił dwa kroki w stronę kontuaru.
- Co? - klient dławił się słowami, które pchały mu się przez gardło w zbyt wielkiej liczbie naraz. - Jak to wieczorem?
- Zwyczajnie - zmęczonym głosem wyjaśnił pracownik sklepu, kątem oka obserwując efekt swoich słów. Zawiesił jedną stopę w powietrzu i obrócił w stronę klienta połowę twarzy:
- Chyba, że chce pan usługi ekspresowej. Dziesięć złotych za metr - rzucił niezobowiązująco i postawił stopę na posadzce.
Klient łapał powietrze jak karp wyciągnięty z wanny. A pracownik sklepu z godnością zmierzał na z góry upatrzoną pozycję.
- Broń mnie Boże p przed takim personelem - powiedział głośno klient, gdy w końcu odzyskał mowę. - Jakby to była moja firma, już dawno wywaliłbym tych gnojków na zbity pysk - dodał. Ale nikt go nie słyszał. W głębi sklepu nad kontuarem znów nabierały długości nosy dwóch młodzieńców w firmowych ubrankach. Na zewnątrz właśnie trwało oberwanie kolejnej chmury.
piątek, 22 lipca 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz