W Polskę jedziemy 2011
Minęło południe. Siedzę więc w „Leśnym Runie”, tuż za Krośniewicami w stronę Włocławka. Sympatyczna pani podała mi całkiem dobrą kawkę.
Przejechałem już 250 kilometrów, odkąd krótko po ósmej rano wyruszyłem tę polską dzisiejszą szarość deszczem podszytą. A łatwo wyruszyć nie było. Nie dość, że pogoda zachęcająca do tego, aby pozostać do wieczora w łóżku, to jeszcze ledwo ruszyłem gołąb walną mi w przednią szybę. Musiał być mocno zaspany chyba. A na gołębiu się nie skończyło. Zaraz potem był pan policjant, który z kolegą i ze swoją „suszarką” ustawił się dziesięć metrów przed tablicą oznaczającą koniec terenu zabudowanego, aby nie zważając na aurę łapać tych, którzy zbyt szybko przechodzili z szybkości 50 na godzinę do siedemdziesięciu.
Doszedłem do wniosku, że nie należy się na początku wyprawy forsować, zwłaszcza, że przecież człowiek zgnuśniały i bez kondycji. Wziąłem więc sobie rzecz jako to mówią na Śląsku „po leku” i zamiast przejechać za jednym zamachem sześćset kilometrów, postanowiłem przejechać połowę tego dystansu, ale za to odwiedzić znajomego, z którym bardzo lubię gadać na rozmaite tematy, bo mądry jest człowiek i dobry. Zamierzam więc dojechać w okolice Włocławka i na dziś zakończyć peregrynację.
Jaka jest ta Polska, w którą dzisiaj jadę? To Jak już wspomniałem Polska poszarzała i wilgotna. Jest to też dzisiaj dla mnie Polska, w której zamiast budować bezpieczne drogi, stawia się gęsto na tych starych, połatanych, ograniczenia prędkości, fotoradary i policjantów z „suszarkami”. Jest to też Polska poirytowanych, zestresowanych, a chwilami wściekłych ludzi, dlatego, że muszą co chwilę łamać mnożone ponad miarę i jakikolwiek sens zakazy, ograniczenia, przepisy utrudniające im życie. Jest to Polska, w której ważna jest moja wygoda, a nie wygoda i bezpieczeństwo drugiego człowieka.
Jest to Polska takich traumatycznych wydarzeń, jak przejazd samochodem przez Łódź i Zgierz w niedzielne przedpołudnie, trwający niemal godzinę… Pojęcia nie mam, dlaczego przez Zgierz jechałem ze średnią prędkością 25 kilometrów na godzinę…
Ale są też pozytywne zaskoczenia. Dawno nie jechałem krajową „jedynką” na północ, ale jednym z bardziej stresujących elementów takiej podróży był zawsze przejazd przez Krośniewice i tamtejsze zdumiewające skrzyżowanie z trasą do Warszawy. A dziś, właśnie parę minut temu, Krośniewice ominąłem nową drogą. Czyli oprócz mnóstwa „siedemdziesiątek” i „pięćdziesiątek” są na trasie do Gdańska anno Domini 2011 też miłe zaskoczenia.
No to dopijam kawę i ruszam jeszcze kilkadziesiąt kilometrów do znajomego, który obiecał czekać z obiadem…
Wieczorem…
Jak to się szybko może wszystko zmienić. Obiad pyszny humor poprawił. Szarość odeszła razem z deszczem i słońce wyszło. Długie i budujące rozmowy ze znajomym rozjaśniły myśli i spojrzenie na świat. A w dodatku spacer po okolicy spokojnej, wyciszonej niedzielnie, lasem troszkę sprawił zewnętrzne i wewnętrzne wytchnienie… Ostatecznie więc wyjeżdżając w szarość deszczem podszytą dojechałem do miłego wieczoru letniego w bardzo sprzyjających okolicznościach przyrody.
niedziela, 31 lipca 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz