Dwie bardzo podobne sprawy. Pewnie gdyby nie ta z Norwegii, obecny weekend w mediach należałby do Rafała K. , nazywanego bez polotu "krakowskim bomberem". Przypadek norweski "przykrył" krakowski, bo jest o wiele bardziej krwawy. Bardziej spektakularny. Ale przecież istota rzeczy jest ta sama. Pojedynczy człowiek (nawet jeżeli się okaże, że tam w Norwegii był jakiś pomocnik, czy nawet grupa) powoduje zło.
To nic nadzwyczajnego. Niemal każdy pojedynczy człowiek każdego dnia powoduje jakieś zło. Dlatego, po pierwsze, chodzi o skalę zła. Zła czynionego przez jednego człowieka. W Norwegi, przynajmniej według aktualnego stanu powszechnej wiedzy, jeden człowiek w kilka godzin zabił prawie stu ludzi. Człowiek spod Krakowa jeszcze nikogo nie zabił. Ale nie wiadomo, co by było dalej. Jak pokazują znalezione przez policję zapasy groźnych materiałów, plany miał dalekosiężne.
Dawniej pojedynczy człowiek nie miał takiej łatwości w czynieniu widowiskowego zła w tak krótkim czasie i na taką skalę przy tak niewielkim wysiłku. Postęp techniczny spowodował, że możliwości czynienia zła przez pojedynczego człowieka rosną w postępie geometrycznym. Nie widać, by były pod tym względem jakieś granice.
Po drugie, powód. Od trzech dni mnóstwo ludzi, na wieść o przypadkach tak skumulowanego zła, podejmuje intensywną aktywność polegającą na szukaniu wyjaśnień, uzasadnień, motywów. Jeśli czynią to przed kamerami, mikrofonami, w mediach, w pewnym momencie przekraczają granice nawet nie śmieszności - granice żałosności. Ale są wyrazem powszechnego zjawiska. Dążenia do zrozumienia zła. Tego konkretnego, rzucającego się agresywnie w oczy, afiszującego się samym sobą. Bo wciąż żyjemy złudzeniem, że zło "zrozumiane", zaszufladkowane, dopasowane do jakiegoś uzasadnienia, nie jest już takie groźne i złe. Już tak nie przeraża. Już wydaje się obłaskawione. A może nawet opanowane.
Panuje przekonanie, że zło najłatwiej wytłumaczyć jakąś ideą. Dlatego odkąd tylko poszła w świat informacja o przerażających wydarzeniach w Norwegii, w telewizjach, Internecie i gdzie się tylko da, trwały wysiłki, aby dopiąć je do jakiejś ideologii, idei, religii. Niemal natychmiast zaczęto mówić o islamistach, al-kaidzie itp. Gdy w ręce policji wpadł niebieskooki blondynek, który gdyby przy swej aniołkowatej urodzie miał więcej szczęścia, mógłby zostać gwiazdorkiem filmowym albo przynajmniej modelem, zamieszanie zrobiło się straszne.
Od kilku godzin słychać już głębokie westchnienie ulgi. Jest jakiś manifest, jakieś hasła, slogany. Już "wiadomo", dlaczego spokojny, miły i znany z życzliwości dla ludzi właściciel firmy ogrodniczej zabił różnymi sposobami stu ludzi. Wszystko wróciło na swoje miejsce.
Pewnie tak samo będzie z krakowskim podkładaczem bomb. Dowiemy się, że wypełniał jakąś "misję", że walczył o coś, albo z czymś, co być może mu się jedynie wydawało, ale będzie jakieś "logiczne" i akceptowalne rozumowo uzasadnienie jego działań. I spoko. Możemy wrócić w utarte koleiny...
Aż do następnego razu.
Bo to tylko złudzenie, że zło da się zrozumieć i zaszufladkować. Że wystarczy mu przypisać jakiś - im prostszy, tym lepszy - motyw i nie ma sprawy. To nie tak.
Zło jest tajemnicą. Misterium. Mysterium iniquitatis to nie wymysł teologów, lecz opis naszego stanu wiedzy na temat zła. A przypadki takie jak w Norwegii czy w Krakowie, przecież niewiele się różniące od milionów zbrodni pojedynczych i masowych w dziejach świata, są tylko potwierdzeniem, że tę tajemnicę, tajemnicę zła, nieprawości, nosimy w sobie. Wszyscy. Nawet ci, którzy wydają się przez całe lata samą dobrocią i miłością. Którzy przeprowadzili już przez ulice setki staruszek i obdarowali cukierkami tysiące dzieci. Którzy hodują róże i słuchają wyłącznie słodkich piosenek o zakochaniu. Którzy zawsze wrzucają papierek do kosza na śmieci i ustępują miejsca w kolejce do kasy...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz