niedziela, 7 sierpnia 2011

Jarmark w lesie i Rzym w rezerwacji

W Polskę jedziemy 2011
To było pierwsze pytanie, gdy przed wczoraj pojawiłem się w Tykocinie: „”Pan na Jarmark w Kiermusach?”. Jarmark? Jaki jarmark? Po chwili przypomniało mi się, że przy pierwszym od strony Białegostoku zjeździe na Tykocin, który niepotrzebnie ominąłem, stała drewniana tabliczka z napisem: „Kiermusy jarmark”.

Rzecz w tym, że dziś pierwsza niedziela miesiąca. A jak można przeczytać w internecie: „W każdą pierwszą niedzielę miesiąca „Dworek nad Łąkami” w Kiermusach koło Tykocina organizuje Jarmark Staroci i Rękodzieła Ludowego. Jest to największa tego typu impreza w regionie, na którą ściągają turyści z różnych stron Polski. Jarmark odbywa się na Czarciej Polanie. Oprócz kolekcjonerów staroci i militariów swoje stoiska mają tu kowale, garncarze, ludowi rzeźbiarze, hafciarki itp. Są też przysmaki kuchni wiejskiej, miody, sery, chleby. Zwiedzającym przygrywają kapele ludowe.” (Podlasie okiem żubra www.photopodlasie.com).

To od kościoła w Tykocinie kawałeczek. Trzy kilometry będzie. Czułem, że może być sporo samochodów, więc gdy spytałem, otrzymałem radę: „Trzeba jechać, jak daleko się da, a potem zostawić samochód i dalej pieszo”. Tak zrobiłem. Nawet całkiem blisko jarmarku zaparkowałem.

A jarmark jest w lesie. Mnóstwo sprzedających i kupujących. Byłem tam przed południem, jeszcze przed największą falą przybyszów.

Rzeczywiście, staroci dużo. Wszelakich. Ale nie tylko one. Sporo całkiem nowych obrazów. Sękacze. Chleby. Ser koryciński, którego zabrakło, zanim się jarmark rozkręcił na dobre (pycha!) i nawet coś pysznego, czego zdaje się w Polsce na jarmarkach sprzedawać nie wolno (dali łyczek spróbować, świetne, więc zaraz nabyłem dla kolegi, który w naleweczkach bardzo gustuje. Ciekawe, czy wie, że można naleweczkę nawet z młodych pędów sosny?…).

Ze zdumieniem patrzyłem, jak ludziska kupują jakieś stare balie, kawał niklu za dychę, konia na biegunach, który niesiony ogonem leśną drogę zamiatał, drewniane koło (jakby od kołowrotka), buty oficerki, koszyki i żyrandole, stołki drewniane świeżo robione i sztućce stare po trzy złote sztuka… Że nie spomnę o drobiazgach wszelkich.

Kawałek dalej wspomniany „Dworek nad Łąkami”, a przy nim karczma, co „Rzym” się nazywa. Stanąłem przed jej drzwiami tuż przed dwunastą, ale się dowiedziałem od dwóch rosłych jegomościów w fartuchach, że wszystkie miejsca zarezerwowane…

Wracając do Tykocina zajrzałem do Europejskiej Wioski Bocianiej w Pętowie. Mają tam aktualnie 31 par bocianich plus dzieci, czyli razem ponad setka klekoczących obywateli. Są też konie, bardzo sprytne, choć podpisane w kilku językach „Niebezpieczeństwo! Konie!”. I galeria obrazów. Duża. Bociania.

A tak swoją drogą, co sobie pomyśleli tykocinianie, którzy wczoraj ze mną tak chętnie rozmawiali, gdy mnie dzisiaj w kościele przy ołtarzu zobaczyli? I organista by się jakiś przydał. Oj przydał. Msza niedzielna bez dźwięku organów jakaś taka… Niezupełna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz