czwartek, 18 sierpnia 2011

Swoista forma sztuki

Okazuje się, że w Polsce niektóre sądy zajmują się też decydowaniem, czy coś jest sztuką. W sensie artystycznym. Mało tego. Gdy uznają, że coś jest sztuką, choćby tylko jej "swoistą formą", kierowaną do "określonej i hermetycznej publiczności", natychmiast dochodzą do wniosku, że należy autora tego typu działalności uwolnić od wszelkiej winy, nawet jeżeli jej skutki dotykają negatywnie wielu ludzi.

Nie rozumiem, dlaczego wpaja się nam od dawna przekonanie, że artystom "wolno więcej", podpierając się "wolnością wypowiedzi". Tak zwana sztuka to jedna z wielu dziedzin naszego życia, które coraz skuteczniej wymykają się zasadom porządkującym życie społeczne (inne to m. in. polityka i media). Czy o tym, że ktoś jest artystą, któremu wszystko wolno, decyduje wyłącznie fakt, że ma jakąś "publiczność"? Choćby tylko "określoną i hermetyczną"? Jeśli tak, to suspendowany duchowny z Grzechyni jest wielkim artystą. Ma wszak bardzo określoną i liczną publiczność.

Nie jestem zwolennikiem ochrony uczuć religijnych. Uczucia są przecież czymś nieokreślonym, zwiewnym, nieprzemijającym. A żadna religia nie opiera się na uczuciach, lecz jej wyznawanie jest zawsze konkretną decyzją woli. Podobną do wielu innych życiowych decyzji. Atakowanie symboli religijnych z pewnością wywołuje reakcje uczuciowe, ale atak nie jest skierowany przecież w stronę uczuć. Atak tego typu jest zawsze skierowany przeciwko konkretnym ludziom. Jego celem jest naruszenie ich godności. A czy godność ludzka nie powinna podlegać najwyższej prawnej ochronie?

Niedawno sąd kazał jednej z telewizji zapłacić całkiem dużą sumkę pieniędzy jako karę za to, że kilku facetów przed jej kamerami zabawiało się (podobno przy bardzo szlachetnych intencjach) wtykaniem miniaturek polskiej flagi w atrapy psich odchodów. Dlaczego symbol polskiej państwowości jest lepiej chroniony, niż księga wiary wyznawanej przez miliony obywateli tego państwa? Nie rozumiem.

"Zdaniem sądu można także rozważać, czy zachowanie Darskiego nie było jedynie krytyką Kościoła katolickiego jako instytucji, a nie samym atakowaniem wiary chrześcijańskiej" - wyczytałem. Czy to znaczy, że jeśli ktoś uważający się za artystę postanowi skrytykować polskie państwo niszcząc publicznie jego godło albo drąc Konstytucję, również zostanie uznany za kogoś, kto uprawia "swoistą formę sztuki"?

Szymon Hołownia w najnowszym "Newsweeku" napisał:

"Prześledziłem teksty zespołu i twierdzę, że nie znam drugiego tak kompletnego zbioru banalnej antyreligijnej grafomanii dla podstarzałych milusińskich, którym się wydaje, że jak raz na miesiąc pochlapią się farbą i rykną z trzewi, okażą się mężczyznami. A jednak gdy się ich przyciśnie, nie są w stanie wziąć odpowiedzialności za to, co mówią (ryczą), chowając się za bajdurzeniami o artystycznej konwencji. Dającym mi placet, żebym też tworzył ballady wychwalające zabójstwa satanistów. Aż przyjdzie ktoś nieco głupszy od kolegi Nergala i ode mnie, i weźmie to wszystko na poważnie. A my popadniemy w lament, że nie zrozumiał sztuki. Za idiotyzm uważam straszenie Nergala sądem czy dopatrywanie się w jego życiorysie kar boskich, chciałbym jednak go prosić, żeby uwierzył, że jego słowa mają znaczenie. I żeby wreszcie znaczenie im nadał".

Nie zdobyłem się na czyn tak heroiczny, aby śledzić produkcje kapeli uniewinnionego dzisiaj jegomościa. Ale w wypowiedzi Szymona martwi mnie ton prośby. I założenie, że facet, który dziś został uznany za kogoś uprawiającego "swoistą formę sztuki", nie zdaje sobie sprawy ze znaczenia własnych działań. Tu nie ma nic do proszenia. Tu jest kwestia zasad społecznego współżycia i ich obowiązywania niezależnie od tego, czy ktoś ma jakąś publikę czy nie. Tu jest kwestia odpowiedzialności. W równym stopniu dotyczącej wszystkich. Bez podziału na równych i równiejszych. Na uprawiających choćby tylko "specyficzną formę sztuki" i całą resztę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz