niedziela, 28 sierpnia 2011

Wolna wola i bohaterstwo

"Co za durny film" - przebiegało mi przez myśl wielokrotnie w czasie oglądania dzieła George'a Nolfi pod polskim tytułem "Władcy umysłów" (tytuł oryginalny "The Adjustment Bureau"). Doprawdy irytujące jest sugerowania przez cały film, że Bóg jest "prezesem", który dysponując armią bezwzględnych agentów nie przebiera w środkach, aby ludzie realizowali absolutnie precyzyjnie jego plan. W dodatku plan, który od czasu do czasu podlega z nieznanych powodów radykalnym modyfikacjom. W tej sytuacji prawdziwym bohaterstwem ze strony ludzi jest przeciwstawianie się jego woli w imię własnego szczęścia.

Co prawda interesujący jest pomysł postawienia bohatera w sytuacji wyboru pomiędzy błyskotliwą karierą własną, a potem również karierą ukochanej kobiety, a prowadzeniem zwykłego życia, którego symbolem ma być uczenie tańca sześciolatków zamiast odnoszenia wielkich sukcesów na scenach świata. Twórcy filmu nie wpadli na to, aby główny bohater zadał narzucające się w tej sytuacji pytanie: "A co jest złego w uczeniu tańca sześciolatków?". Szkoda.

Obraz świata, w którym ludzie są w rzeczywistości pozbawionymi wolnej woli realizatorami planu Bożego nie jest niczym nowym. Co gorsza, jest on stale obecny w wielu chrześcijańskich i katolickich umysłach. Wielokrotnie słyszanemu na przykład w kazaniach interpretację słów Jezusa: "Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Cóż bo­wiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?" jako absolutną negację szczęścia odczuwanego na tej ziemi i wezwanie do postawy nawet nie cierpiętniczej, ale wręcz masochistycznej. To bzdura i idiotyzm, ale z niejednej ambony właśnie takie androny można wciąż usłyszeć.

To zdumiewające, jak bardzo łączy się współczesne niezrozumienie, czym jest szczęście doczesne, będące wszak w swej istocie zapowiedzią, przedsmakiem szczęścia wiecznego (a więc czymś dobrym, a nie złym), z kompletnym zapomnieniem i odrzuceniem umartwienia. Moim zdaniem to drugie wynika z pierwszego.

Nie bez pewnego zdumienia odkryłem w ostatnich tygodniach, że polscy biskupi są poważnie zaniepokojeni zjawiskiem, jakie ma miejsce w pewnej "pustelni" i w Internecie równocześnie. Ogłoszony w samą uroczystość Matki Boskiej Częstochowskiej komunikat biskupów diecezjalnych jest dobitnym potwierdzeniem tej mojej uczynionej wcześniej konstatacji. Ciekaw jestem, czy przy pisaniu słów:

"Wśród ważnych propozycji troski o Kościół i o Polskę oraz jej przyszłość są i takie, które budzą uzasadniony niepokój. Biskupi doceniają znaczenie uroczystości Jezusa Chrystusa, Króla Wszechświata, ustanowionej w 1925 r. przez papieża Piusa XI. Od tego momentu wszyscy mamy wspaniałe możliwości ofiarowania swojego życia, życia polskich rodzin oraz całej naszej Ojczyzny Chrystusowi, Królowi Wszechświata. Czynimy to co roku, szczególnie w przededniu Adwentu. Nie ma więc potrzeby szukania nowych, niezgodnych z zamysłem Kościoła, form nabożeństw do Chrystusa Króla. Niepokojące są działania podejmowane poza Kościołem diecezjalnym i wbrew biskupowi miejsca. Posłuszeństwo Kościołowi i troska o Jego jedność są głównymi kryteriami oceny wiarygodności religijnych inicjatyw. Każdy, kto uporczywie uczestniczy w takich pozakościelnych ruchach i grupach, traci jedność ze wspólnotą Kościoła. Biskupi solidaryzują się z Metropolitą Krakowskim i podjętymi przez niego działaniami"

miała miejsce refleksja na temat tego, że popularność owego suspendowanego duchownego i jego widzenia świata oraz religii nie wzięła się znikąd, a jej źródła i podstawy mieszczą się w samym Kościele w Polsce, który nie radzi sobie z tendencjami do traktowania tego świata jako złego z natury. Nie radzi sobie również z podstawowymi kwestiami, jak szczęście doczesne, sukces życiowy, a przede wszystkim wolna wola w kontekście konieczności realizowania woli Bożej. Wierutne głupstwa, jakie można w tych tematach usłyszeć od rozmaitych uprawomocnionych tak czy inaczej reprezentantów Kościoła, nie tylko nie są zabawne, ale wywołują irytację (której zasięg wcale nie ogranicza się do mojej skromnej osoby).

Na końcu wspomnianego filmu okazuje się, że "prezes" zmierza do tego, aby w ogóle przestać planować ludzkie życiorysy i wszystko pozostawić wolnej woli człowieka. Czyli z jednej skrajności w drugą. Z deszczu pod rynnę.

Co najgorsze, te dwie skrajności znakomicie oddają dwie główne wizje człowieka, na których swoje działania opierają (nie tylko w Polsce, ale w Polsce bardzo wyraźnie to widać) politycy. Co ciekawe, u niejednego polityka widać wielką gotowość, aby jako agent samego Boga pilnować, by obywatele skrupulatnie wypełniali to, co on za Boży plan uważa. Za to u innych widać nie mniejszy zapał, aby skłaniać obywateli do ostentacyjnego i pozbawionego jakiejkolwiek logiki negowania jakiegokolwiek zgodnego z jakimś planem działania.

Nic dziwnego, że tej sytuacji prawdziwym bohaterstwem zaczyna być nie tylko wybór pomiędzy opcjami politycznymi, ale zwykłe codzienne życie w realiach dopasowywanych na siłę do skrajnych ideologii...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz