W Polskę jedziemy 2011
Jest w Jarosławiu greckokatolicka cerkiew konkatedralna pw. Przemienienia Pańskiego. No to poszedłem na Służbę Bożą, która rozpoczynała się o 9.00. W świątyni góra trzydzieści osób, większość starszych, ale są też dwie młode kobiety, ze czterech młodych mężczyzn, jakaś nastolatka, chłopczyk kilkuletni i maleństwo śpiące w takim przenośnym łóżeczku-koszyku.
Wszystko po ukraińsku, więc siedzę jak zimna płyta. Skupiam się na wychwytywaniu melodii dialogu między przewodniczącym liturgii młodym duchownym a uczestnikami. Wszystko śpiewane na taką swoistą zakładkę (obie strony zaczynają śpiewać jeszcze na wybrzmieniu śpiewu poprzedniej), żadnych recytacji.
Jedyne nie śpiewane, to chyba miało być kazanie. Ale z tego co wychwyciłem, nie był to komentarz do przeczytanego (odśpiewanego) wcześniej fragmentu Pisma Świętego, ale rodzaj przemowy właściwej dla operatywki, bo rzecz dotyczyła przygotowań do mających się odbyć za kilka dni (18 sierpnia) uroczystości piętnastolecia koronacji Łaskami Słynącej Ikony Matki Bożej "Bramy Miłosierdzia".
Młody duchowny, jeśli się nie mylę, wyrażał co najmniej rozczarowanie, że do jakichś prac z tym związanych w ostatnich dniach zjawiło się niewielu parafian, dziękował tym którzy przyszli, wymieniając jakieś nazwiska, przedstawił szczegółowo program zbliżających się wydarzeń i paru konkretnym osobom wyznaczył zadania. Tuż przed końcowym błogosławieństwem poprosił jeszcze, aby obecni w cerkwi mężczyźni pomogli przenieść na środek ciężki podest...
Tak mimo woli poznałem kulisy tego, co za kilka dni będzie zapewne pięknie pokazane, opisane i obfotografowane jako "Centralne uroczystości 15-lecia koronacji Ikony Matki Bożej Bramy Miłosierdzia w Jarosławiu z udziałem Prymasa Polski, hierarchów i wiernych Kościoła greckokatolickiego". Kto za cztery dni będzie się zastanawiał, jak ogromnym wysiłkiem dla niewielkiej wspólnoty są te obchody?
Nie chciało mi się nigdzie daleko jechać, więc wypatrzyłem na mapie, że tuż obok Jarosławia jest Leżajsk. A w Leżajsku nie tylko klasztor bernardynów i sanktuarium, ale też cmentarz żydowski, a na nim Ohel cadyka Elimelecha.
Gdy podjechałem pod cmentarz, właśnie grupa chasydów, którzy przez godzinę modlili się przy grobie cadyka, pakowała się w charakterystycznych strojach do autobusu z literką "H" na tablicy rejestracyjnej. To ciekawe. Drugi w ciągu kilku dni węgierski autokar, jaki spotykam. Kilka dni temu natrafiłem na grupę węgierskiej młodzieży w klasztorze benedyktynek w Jarosławiu.
Przy furtce na cmentarz jakaś kobieta zażądała ode mnie sześć złotych i dała broszurkę. Kilka osób w średnim i młodym wieku mocno zajętych było pracami przy ohelu. Takimi podstawowymi. Czyszczenie, obcinanie gałęzi, sprzątanie. Wśród nich Żyd z Warszawy.
Gdy wchodziłem, zwrócił uwagę, żeby nakryć głowę. Na szczęście miałem kurtkę z kapturem. Inni przypadkowi turyści płci męskiej nie byli przygotowani nawet w ten sposób. Wspomniałem coś, że w synagodze w Krakowie wchodzący faceci po prostu pożyczają na miejscu nakrycie głowy. "Tu by zaraz rozkradli" - westchnął mój rozmówca, mocując się z niewielką piłą i wystającymi korzeniami drzewa tuż obok wejścia do ohelu. Pogadaliśmy o braku kulturowym i tożsamościowym, jakim jest nieobecność Żydów na wschodnich rubieżach Polski. Wysłuchałem trochę żali na polskich katolików, w tym na księży, którzy nie ułatwiają w wielu miejscach zachowania żydowskich cmentarzy (mój rozmówca nie wiedział, z kim gada).
W klasztorze bernardynów niczego nie zdziałałem, bo była Msza. Tylko przyjrzałem się jakimś takim smutnym twarzom ludzi stojących całkiem daleko od bramy. Przyszło mi na myśl, że to oni w pierwszym rzędzie powinni być adresatami misji parafialnych. Ale w tym celu misjonarze musieliby wyjść na zewnątrz i nawracać każdego z nich osobno, po kolei...
Znów pochodziłem troszkę po Jarosławiu, zaczepiając ludzi. I nagle konstatacja. Wczoraj robiłem to samo w Ustrzykach Dolnych. Spotykałem ludzi zadowolonych, cieszących się ze zmian, jakie nastąpiły w tym mieście, uczestniczących w nich mentalnie i nie tylko, deklarujących, że z Ustrzykami wiążą swoją przyszłość. W Jarosławiu od kilku dni spotykam tylko ludzi zniechęconych, mówiących, że tu się źle żyje, rozważających wyjazd do innej miejscowości w poszukiwaniu lepszego życia. Podobne głosy słyszałem w Tykocinie. I druga konstatacja. W Tykocinie i Jarosławiu rynki zieją pustką. W Ustrzykach rynek tętni życiem...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz