środa, 7 września 2011

20 tysięcy mil

"Nie róbmy nic, dopóki nie ma co robić". To zdanie z książki Juliusza Verne "Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi". Coś w tym zdaniu jest. Faktycznie. Jak nie ma co robić, to lepiej nic nie robić. Nie ma sensu pozorować działania. Nie ma sensu marnować sił i środków na robienie czegoś, gdy nie ma co robić.

Ale przychodzi chwila, gdy człowiek osiąga przekonanie, iż już jest co robić. Dla niejednego katolika zaczyna się w tym momencie poważny problem. Dla takiego, który wie, że powinien realizować wolę Bożą.

Widzę, że naprawdę wielu katolików ma niezłą zagwozdkę z dopasowywaniem swojego życia do Bożej woli. Z odkrywaniem jej wobec siebie. Z podejmowaniem własnych decyzji w taki sposób, aby były z nią zgodne.

Różne są sposoby i sposobiki stosowane w tej sytuacji. Są tacy, którzy w imię wypełniania woli Bożej dają się bezwolnie nieść fali. Nie podejmują decyzji. Unikają tego, jak ognia. Spychają na swojego Boga odpowiedzialność za wszystko, co się w ich życiu wydarza.

Na przeciwległym brzegu znajdują się ci, którzy doszli do przeświadczenia, że w rozpoznawaniu woli Bożej osiągnęli perfekcję i wszelkie swoje pomysły i decyzje przedstawiają (a niejednokrotnie naprawdę traktują) jako wolę Boga.

Pomiędzy tymi skrajnościami są tysiące rozmaitych kombinacji. Są też oczywiście i tacy, którzy potrafią, nie rezygnując ze swojej wolnej woli, realnie nastawiać swe życie na wypełnianie woli Bożej.

Nie ma co im zazdrościć. Raczej trzeba się pytać, jak to robią i naśladować :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz