piątek, 2 września 2011

Przejrzeli?

Trochę się zdziwiłem, gdy kilka dni temu, nagle w kilku naszych mediach znalazły się ostre teksty krytykujące Wikileaks i jego założyciela. Z drugiej strony odczułem rozczarowanie, że trzeba było dopiero bezmyślnego zdemaskowania przez Wikileaks iluś ludzi, którzy udzielali informacji amerykańskim służbom, aby ten i ów dziennikarz doszedł do wniosku, że coś tu jest nie tak. Trzeba było złamania iluś karier i zagrożenia życia ludzi, aby pojawiły się sformułowania typu "moralny upadek", "kabotyn", "przyjaciel dyktatorów i terrorystów".

Ilekroć przypominam, że dziennikarstwo (i media w ogóle) nie są jakimś zjawiskiem eksterytorialnym, gdzie nie obowiązują zasady moralne i zwykła przyzwoitość, jestem głosem wołającym na pustyni. Przyzwyczaiłem się już do pogardliwych spojrzeń (i nie tylko), gdy twierdzę, że posługiwanie się w pracy medialnej tzw. przeciekami (które albo uzyskuje się drogą kradzieży, albo - obawiam się, że częściej - jako "prezent" od jednej strony konfliktu, zainteresowanej zniszczeniem drugiej), jest łamaniem podstawowych zasad etycznych i nie ma nic wspólnego z etosem dziennikarskim. Staram się nie reagować nerwowo, gdy nie tylko młodzi pracownicy mediów drwiącymi uśmieszkami kwitują moje uwagi, że podawanie jako newsów plotek pochodzących z jednego wątpliwej jakości źródła to brak rzetelności i szacunku dla prawdy oraz dla odbiorców. Z pokorą znoszę obrażone miny, gdy zwracam uwagę, że zdecydowana większość tzw. prowokacji dziennikarskich służy wyłącznie lansowaniu się ich autorów, a niejeden prowadzący programy publicystyczne zamiast się merytorycznie przygotować, ogranicza się do wzajemnego podszczuwania uczestników.

Moim zdaniem wolność słowa dzisiaj wielu zarówno twórcom mediów, jak i odbiorcom, pomyliła się z kompletną swawolą. Zarówno jedni, jak i drudzy zapomnieli, że wolność jest ściśle powiązana z odpowiedzialnością.

"Wolność publicznego wyrażenia swoich poglądów jest wielkim dobrem społecznym, ale nie zapewnia ona wolności słowa" - mówił Jan Paweł II w Olsztynie w 1991 roku. "Niewiele daje wolność mówienia, jeśli słowo wypowiadane nie jest wolne. Jeśli jest spętane egocentryzmem, kłamstwem, podstępem, może nawet nienawiścią lub pogardą dla innych - dla tych na przykład, którzy różnią się narodowością, religią albo poglądami. Niewielki będzie pożytek z mówienia i pisania, jeśli słowo będzie używane nie po to, aby szukać prawdy, wyrażać prawdę i dzielić się nią, ale tylko po to, by zwyciężać w dyskusji i obronić swoje - może właśnie błędne - stanowisko". W tym samym kazaniu mówił również bardzo dużo o prawdzie. Także o tym, że można jej użyć nie dla dobra człowieka, ale przeciwko niemu.

Mam cichą nadzieję, że przypadek Wikileaks sprawi, iż wielu ludzi w naszych mediach "przejrzy". Że zaczną się zastanawiać nad moralną stroną swojej pracy. Nad jej wpływem na moralne lub niemoralne postępowanie innych ludzi. Czas na taką refleksję jak najwłaściwszy. Trwa przecież kampania wyborcza, a nikt już chyba nie ma wątpliwości, że na jej wyniki ogromny wpływ mają nie tylko politycy, ale twórcy medialnych przekazów...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz