czwartek, 23 lutego 2012

Nastraszeni

„Ale Ksiądz nastraszył rzeszę fanów” – napisała mi na Facebooku jedna ze znajomych, w pewnym sensie podsumowując komentarze pod jednym z moich wpisów. Komentarzy, których ogólną wymowę można streścić następująco: „A mnie to też dotyczy?”.

Wpis, który został przez niektórych odebrany jako forma straszenia, brzmiał: „Hmmm... Chyba zbliża się pora czyszczenia Facebooka z przypadkowych "znajomych", których nigdy na oczy nie widziałem...”.

Dwa dni później redaktor naczelny jednego z największych ukazujących się w naszym kraju dzienników, zamieścił na swoim blogu wpis zatytułowany: „Do przyjaciół utraconych na facebooku”. Post, ujęty w rodzaj szczerego pożegnania kończącego związek, był pełen gorzkich zarzutów, dotyczących tego, co ludzie zamieszczają w swoich profilach na portalu społecznościowym.

„Nigdy ci tego nie mówiłem, ale teraz, kiedy nasze drogi się rozchodzą, chcę, żebyś wiedziała, że nie byłem z tobą dla zdjęć żeberek robionych z telefonu, zanim je pożarłaś, a sos zostawił plamy na twojej sukience.

A tobie – to do męskiej części przyjaciół – muszę wyznać, że nigdy mnie nie interesowało, dlaczego twoja partnerka spędza wieczorem więcej czasu w łazience niż rano. Nic mnie nie obchodzi, że masz psa, który staje na dwóch łapach, ani to, że sąsiad trzaska drzwiami, a już na pewno nie łączyłem się z Tobą profilami, żeby podziwiać, ile punktów nastukałaś w jakiejś durnej grze internetowej” (Tomasz Wróblewski) – napisał wyraźnie rozczarowany internetowymi kontaktami bloger, mnożąc podobne zarzuty i pretensje. „Kilkadziesiąt albo kilkaset osób naraz mówi do mnie, jak do żony” – żalił się, dochodząc do wniosku, że „Nie sposób było tak dalej”.

Choć nie napisał tego wprost, redaktor naczelny wielkiego dziennika sam do siebie też ma chyba pretensje, bo na koniec obiecał się poprawić. „Pisać tylko te rzeczy, które chciałbym czytać u innych. Konstruować pełne zdania i nigdy, ale to nigdy nie publikować na twojej tablicy zdjęcia galaretki z nóżek”.

Zrobiło mi się głupio. Przecież dwa dni wcześniej sam sugerowałem gotowość do podobnej czystki. Dlaczego? Bo byłem zmęczony nadmiarem informacji, wrażeń, opinii, komentarzy. Przytłoczony ich powierzchownością. Otumaniony ich namiastkowym charakterem i zapośredniczeniem.

Jakiś czas temu starsza kobieta, która niemal codziennie rozmawia przez skype’a ze swoją córką mieszkającą w Wielkiej Brytanii, żaliła mi się, że brak jej realnej więzi. „Wie ksiądz, nie da się dotknąć jej ręki, pogładzić po buzi...”.

To prawda. Trzeba mieć świadomość, że Internet nie zastąpi prawdziwego osobowego kontaktu, rzeczywistego spotkania człowieka z człowiekiem. I nie mieć wobec niego takich oczekiwań. To i facebookowych czystek oraz rozczarowań będzie mniej.

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz