Gość był wyraźnie zdegustowany.
- Są granice kiczu - powiedział w końcu i z wyraźnym obrzydzeniem odsunął projekt na koniec stołu.
Cała komisja była tym, co właśnie zrobił, mocno skonsternowana. Wymieniali między sobą porozumiewawcze spojrzenia i kiwnięcia głowami, a nawet szturchali się łokciami. Wreszcie zmobilizował się przewodniczący:
- Nie bądźmy tak surowi - zaczął ugodowo. - Pamiętajmy, że chodzi tu o dzieło, które ma zawisnąć w kościele i prowadzić ludzi do wiary... Zwykłych, prostych ludzi, nie jakichś koneserów i znawców sztuki - dodał szybko, czując na sobie ciężkie spojrzenie gościa.
- Właśnie, chodzi przecież przede wszystkim o przekaz treści religijnych - pospieszył z pomocą proboszcz. - A także o to, aby był on dostosowany poziomem do odbiorców.
- Czym? - zapytał gość szczerze zdziwiony.
- Widzi pan, - odezwała się jedna z dwóch obecnych w pomieszczeniu kobiet - chodzi o to, aby forma nie przysłaniała tego, co dzieło ma odbiorcy powiedzieć.
- Pani ma coś wspólnego ze sztuką? - zainteresował się gość.
- Uczę plastyki w naszej szkole - odpowiedziała nie kryjąc zadowolenia, że gość zainteresował się jej osobą.
- Rozumiem - powiedział gość z uśmiechem.
Po tej wymianie zdań atmosfera znacząco się poprawiła. Ksiądz wykorzystał moment i wyciągnął w stronę gościa markowy długopis.
- Czyli nie ma pan nic przeciwko temu... - zaczął, ale czując na sobie wzrok gościa nie dokończył.
- Najpierw odpowiedzmy sobie na pytanie, po co mnie tutaj zaprosiliście - powiedział gość tak głośno, jakby przemawiał na wiecu. - Po co wam moje nazwisko? Mogliście zaprosić byle niedouka z uprawnieniami, żeby wam to zatwierdził. Ale nie, wy zaprosiliście mnie. Raz jeszcze pytam, po co?
- Pan, jako specjalista najwyższej rangi... - z wysiłkiem wydobył z siebie przewodniczący.
- To jakaś kpina? - przerwał mu gość.
- Ależ nie! - zawołała druga z kobiet. - Chcieliśmy poznać pana opinię.
- To jest gó... - ekspert ku własnemu zdumieniu nie wypowiedział do końca słowa. - Taka jest moja opinia i nie ma sposobu, abym ją zmienił.
- Nikt tego od pana nie oczekuje - łagodził proboszcz. - Chodzi tylko o to, że czasami warto dla lepszego zrozumienia tego, co dzieło ma przekazać zwykłemu człowiekowi, poczynić pewne ustępstwa formalne...
- Czy pan zwariował! - wrzasnął gość, w emocjach zapominając użyć słowa "ksiądz". - Umieszczenie czegoś takiego w kościele, to jest prawie bluźnierstwo. To jest właściwie herezja! To jest dopasowywanie nie tylko pod względem formy, ale i treści przekazu wiary do swojego żałosnego poziomu. To jest fałszowanie Chrystusa! - krzyczał coraz głośniej.
Wszyscy patrzyli na niego z przestrachem. Kilka osób podświadomie odsunęło się na bezpieczną odległość.
- Pan przesadził - odezwał się gniewnie proboszcz, wstając od stołu. - Od tego, co jest fałszowaniem Chrystusa, a co nie, ja tu jestem - powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Bzdura! - ekspert również podniósł się z krzesła. - Mam doktorat z teologii. Dlatego wiem, że Jezus, którego chcecie głosić ludziom za pomocą tego, pożal się Boże, dzieła, nie ma nic wspólnego z prawdziwym Bożym Synem, który przyszedł na ziemię. To jakiś bożek, którego sami sobie skonstruowaliście na własną miarę. Tak nie wolno postępować w Kościele. Nie wolno głosić ludziom zafałszowanego Jezusa. Gdzie, jak nie w Kościele ludzie mają prawo spotkać najprawdziwszego Chrystusa?
Spoglądali na niego w ciszy, a on wodził wzrokiem od jednej twarzy do drugiej.
- To my już panu podziękujemy - odezwał się nagle przewodniczący.
- Jak to? - zapytał gość.
- Zwyczajnie, poznaliśmy pana opinię, a teraz dziękujemy... Do widzenia - powiedział milczący dotąd członek komisji i wskazał ekspertowi wieszak, na którym wisiała jego kurtka i czapka.
poniedziałek, 13 lutego 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz