piątek, 10 lutego 2012

Zadziwienia z LOT-u

Przy okazji tłumaczenia się z prób wprowadzenia przez PLL LOT do wewnętrznej instrukcji dla stewardess i stewardów, punktu zakazującego noszenia biżuterii kojarzącej się z jakąkolwiek religią, rzecznik tej instytucji powiedział kilka rzeczy zdumiewających, dających bardzo do myślenia i... niebezpiecznych.

Komentując fakt, że po dwóch dniach od nagłośnienia sprawy przez "Nasz Dziennik", firma wycofała się z zapisu o treści "Niedozwolone jest noszenie w widocznym miejscu biżuterii obrazującej symbole religijne", rzecznik powiedział rp.pl, że "to standard światowy, do którego LOT chce równać". Takie sformułowanie, według mnie, jest niesłychanie groźne w swej istotnej treści. Jest dyskryminujące. Ma stworzyć wrażenie, że czymś oczywistym w skali ziemskiego globu jest zakaz noszenia np. w postaci biżuterii symboli religijnych. "Standard światowy", który brzmi mądrze, ambitnie i zobowiązująco, jest, moim zdaniem, w rzeczywistości wygodnym pudłem, do którego można wrzucać dowolne poglądy, po czym wyciągać je już w otoczce "światowości" i "zobowiązania", a przede wszystkim "równania". Do kogo? Do najlepszych?

Rzecznik w wypowiedzi dla serwisu "Rzeczpospolitej" stwierdził też: "Chcieliśmy, żeby nasz personel ubierał się tak, by nie prowokować osób, które przewozimy, a są one często ortodoksyjnymi wyznawcami swoich religii". To oczywiste, że da się użyć symboli religijnych w taki sposób, aby okazały się one prowokacją. Ale nie jest to łatwe i wymaga świadomej intencji ze strony kogoś, kto się za takie instrumentalne traktowanie symboli religijnych zabiera. Tymczasem wypowiedź przedstawiciela LOT-u w moich uszach brzmi jak stwierdzenie, że każde posłużenie się symbolem religijnym do wyrażenia swej wiary jest prowokacją. Gdybym miał rację i moje wrażenie było uzasadnione, rychło mogłoby dojść do prób dowodzenia przez dysponujących tu i ówdzie władzą, że każda forma wyznawania wiary jest prowokacją.

Co szczególnie zadziwiające, rzecznik powołuje się na fakt, że pasażerowie są "często ortodoksyjnymi wyznawcami swoich religii". A pracownicy nie mogą nimi być? Czy zatrudniając się w firmie przewożącej ludzi samolotami, trzeba przestać być ortodoksyjnym wyznawcą swej religii?

O ile wiem, nasz "narodowy przewoźnik", nie jest własnością jakiejkolwiek instytucji religijnej ani antyreligijnej. Nie potrafię więc znaleźć przyczyn, dla których wyznanie pracowników miałoby mieć jakiejkolwiek znaczenie. Na mój nos, gdzieś tu w tle czi się dyskryminacja...

Dla tvp.info rzecznik powiedział, że "to linia decyduje sama, jakie zapisy wprowadza", ale dorzucił również: "Zapisy takie znajdują się w regulaminach innych służb mundurowych, takich jak służby celne czy straż graniczna". No i znowu nie brzmi to dobrze. Jakby się nie starały, PLL LOT nie są państwową służbą mundurową. Są firmą, której właścicielem wciąż jest co prawda Skarb Państwa, ale - jak już wielokrotnie o tym głośno mówiono - ten stan wcześniej czy później ulegnie zmianie.

Ale nawet jako własność Skarbu Państwa nie powinna swoich ubiorów służbowych porównywać do mundurów służb państwowych. Czy - idąc tokiem myślenia przedstawionym przez przedstawiciela LOT-u - we wszystkich firmach, będących własnością Skarbu Państwa, należy wprowadzić nakaz takich ubiorów, aby nie prowokowały one klientów, którzy są "często ortodoksyjnymi wyznawcami swoich religii"?

Myślę, że sprawa należy do tych, których bagatelizować nie można. Chyba nie chodzi tu tylko o to, że w firmie od samolotów "ktoś chciał być bardzo do przodu". Moim zdaniem, właśnie wypowiedzi rzecznika są sygnałem, że tu nie mamy do czynienia z jednostkową sprawą, na którą można machnąć ręką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz