środa, 29 lutego 2012

Fanpage

Pokusa tworzenia w Kościele fan clubów, których ośrodkiem są konkretni ludzie, jest chyba tak stara, jak on sam. Na takie niebezpieczeństwo zwracał przecież już uwagę św. Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian, gdy pisał: "Skoro jeden mówi: «Ja jestem Pawła», a drugi: «Ja jestem Apollosa», to czyż nie postępujecie tylko po ludzku? Kimże jest Apollos? Albo kim jest Paweł? Sługami, przez których uwierzyliście według tego, co każdemu dał Pan. Ja siałem, Apollos podlewał, lecz Bóg dał wzrost. Otóż nic nie znaczy ten, który sieje, ani ten, który podlewa, tylko Ten, który daje wzrost - Bóg" (1 Kor 3,4-7).

Organizowanie w Kościele fan clubów nigdy nie przynosiło dobrych owoców. Przekonała się o tym niejedna parafia, w której udało się doprowadzić do podziałów na miłośników proboszcza i wielbicieli wikarego. Bo jednym bardziej odpowiadał styl pierwszego, a innym wizja Kościoła kolportowana przez drugiego.

Dziś pokusa dzielenia się w Kościele na fanów wydaje się szczególnie groźna, bo niesłychanie łatwo pomylić osobistą "popularność" jednego czy drugiego człowieka w Kościele (niekoniecznie musi tu chodzić o duchownego), z przyciąganiem do Kościoła i prowadzeniem do Jezusa.

Myślę, że w epoce fanpagów dobrem szczególnie pożądanym wśród ludzi Kościoła, zwłaszcza tych, którzy z takiego czy innego powodu mają wpływ na innych, jest dystans do siebie. Pozwala uniknąć nie tylko śmieszności. Niejednokrotnie jest narzędziem budowania jedności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz