Telefon zapiszczał charakterystycznym, irytującym dźwiękiem. Spojrzał na treść SMS-a i bez słowa, z dziwnym wyrazem twarzy, podsunął komórkę żonie przed oczy.
- L. jest ciężko chory. Ma raka i leży w naszym szpitalu. Bardzo cierpi - przeczytała z ekranu. - Kto to jest L.? - zapytała.
- Nie opowiadałem ci? Na pewno mówiłem. To ten drań, który kiedyś bardzo mnie skrzywdził. To było dawno, przed wielu laty. Jeszcze się wtedy nie znaliśmy.
- Coś kojarzę. To ten, co cię zostawił bez środków do życia i jeszcze z długami?
- Ten sam. Jeszcze miałem przez niego kłopoty z milicją. Ledwo się wykręciłem od kryminału. No i proszę. Po latach wyszło na moje.
- Nie rozumiem? - żona spojrzała na niego z lekkim przestrachem.
- Kiedy się ostatni raz widzieliśmy, powiedziałem mu, że kiedyś tego będzie ciężko żałował. Że Bóg mu odpłaci za moją krzywdę. Wierzyłem w to głęboko i czekałem. Nie kiwnąłem palcem, aby mu samemu odpłacić. I proszę, jest sprawiedliwość, choć po tak długim czasie.
- Co to ma wspólnego? - żona odczuwała coraz większy niepokój.
- Nie przeżyłaś czegoś takiego, to nie rozumiesz - zbył ją niczym natrętną muchę.
Nagle przez jego twarz przebiegł jakby skurcz.
- Wiem, co zrobię. Odwiedzę go w szpitalu! - ogłosił z taką energią, jakiej dawno u niego nie widziała.
Po dwóch dniach szedł szpitalnym korytarzem, dopytując spotkane pielęgniarki, która to sala. Patrzyły na niego zdziwione, bo różnił się od zwykłych szpitalnych gości. Szedł swobodnie, luźno, z rękami w kieszeni, lekko się uśmiechał i nawet coś nucił.
Wreszcie trafił. Stanął w drzwiach czteroosobowej sali i uważnie przyjrzał się wszystkim pacjentom. Rozpoznał L. bez trudu, mimo że bardzo schudł.
- Co za spotkanie po latach - rzucił, podchodząc do jego łóżka. Ostrożnie przestawił stojak z kroplówką i przysunął sobie krzesło.
L. też go poznał, ale milczał. Wreszcie wyszeptał z wysiłkiem:
- Witaj. Przyszedłeś się napawać moim bólem?
- Nie, przyszedłem ci przypomnieć, że Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy. Ten Bóg, w którego z takim uporem nie chciałeś uwierzyć. Głupio ci teraz?
- Nie - szepnął L.
Zaczerpnął ze świstem duży haust powietrza i nieco mocniejszym szeptem powiedział:
- Marny musi być ten twój Bóg, skoro zajmuje się zadawaniem cierpienia dla czyjejś zemsty i satysfakcji. Cieszę się, że w niego nie wierzę.
Zamknął oczy i z trudem odwrócił się do ściany.
środa, 8 lutego 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz