W rocznicę śmierci Jana Pawła II w mediach tradycyjna (można odnieść wrażenie, że obowiązkowa) porcja narzekań i ubolewań nad stanem Kościoła katolickiego w ojczyźnie Papieża. Że niby takie lata chude nastały. Że wciąż emocje przeważają nad percepcją nauczania. Że nadal nie znaleźliśmy sposobu na kościelne życie bez Polaka na Stolicy Piotrowej. Itd. Itp. Dyżurne sformułowania. Dyżurni komentatorzy.
Nuda. Puste marudzenie. Odfajkowywanie tematu. Właściwie brak jakiejkolwiek głębszej refleksji. Wyjałowienie.
Co ciekawe, właśnie dzisiaj, w tę siódmą rocznicę śmierci Papieża-Polaka, Kościół katolicki w Polsce oficjalnie zabrał głos w debacie emerytalnej. Rzeczowo. Bez podgrzewania emocji. Bez cytatów z Jana Pawła II. ;-)
Myślę, że nie ma nic złego w chudych latach. Są potrzebne. Okazują się świetnym sprawdzianem, pokazującym, czy należycie zostały wykorzystane lata tłuste. Ale nie tylko. Starotestamentalna opowieść o Józefie, który sprzedany przez braci został praktycznie wicefaraonem, dowodzi, że właśnie w latach chudych ludzie się odnajdują, odkrywają to, co w nich lepsze, pokonują własne słabości, odbudowują zerwane niegdyś więzi. Gdyby nie lata chude, Jakub nie dowiedziałby się, że jego ukochany syn żyje. Gdyby nie lata chude, zapewne nie doszłoby do ich spotkania.
Nie ma sensu bać się lat chudych. Trzeba je potraktować jako szansę. Noi tak samo jak lat tłustych, nie wolno ich marnować.
poniedziałek, 2 kwietnia 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz