Było więcej niż pewne, że wylądują na tym temacie. No i wylądowali.
- Powinni jak najszybciej znieść ten cały wasz celibat - stwierdziła autorytatywnie i rzuciła wyzywające spojrzenie.
- A to czemu?
- Bo nic dobrego z niego wynika, a sporo złego - rzuciła ogólnikowo.
- Merytoryczne i pełne konkretów uzasadnienie - powiedział ksiądz z kpiącym uśmiechem.
-
No więc dobrze. Chcesz konkretów? Masz. Celibat robi z was skrajnych
egoistów. Pod wieloma względami niczym się nie różnicie od tak modnych
dzisiaj singli, którzy wybierają samotność z wygodnictwa i niechęci do
brania za kogoś odpowiedzialności. A w niektórych kwestiach, to ich
nawet prześcigacie.
- Na przykład?
- Na przykład w tym, że o nic się nie musicie martwić. Wszystko macie podane pod nos, posprzątane, wyprane, wypracowane.
-
Coraz częściej w parafiach nie ma gospodyń, kucharek, sprzątaczek -
wtrącił szybko. - Sam przez wiele lat prowadziłem w całkowicie
samodzielnie "gospodarstwo".
- Już się nie chwal - ucięła.
- Ale pomyśl sam. Nie masz żony, dzieci. Martwisz się tylko o
zaspokojenie swoich potrzeb, nie musisz się zastanawiać nie tylko, czy
ci starczy kasy na nowe buty dla dzieciaków, ale przede wszystkim nie
spędza ci snu z oczu to, że dorastający syn znalazło sobie ostatnio
jakiego podejrzane towarzystwo, że córka nie chce się uczyć, a
najmłodszy znowu jest chory, choć dopiero dwa tygodnie temu ledwo się
pozbył gorączki. Nie zawracasz sobie głowy samopoczuciem żony, nie masz
teściowej, która obraziła się na ciebie po ostatnich świętach, bo nie
spróbowałeś jej popisowej sałatki... No powiedz, jakie życiowe problemy
ma w polskich warunkach taki przeciętny ksiądz...
- Jeśli
jest proboszczem, ma na głowie całą parafię, jeśli wikarym, to zajmuje
się ilomaś grupami, pewnie też w kontaktach indywidualnych dotyka
niejednego ludzkiego problemu...
- Ale to są jakby
problemy zawodowe. Ale potem wraca taki ksiądz do domu i tam już nie ma
tych wszystkich trosk i kłopotów, jakie ma zwyczajny człowiek, który
założył rodzinę, prawda? Ma ciszę i święty spokój. Nikt mu głowy nie
zawraca. Nie musi uspokajać dzieci, które się znowu o coś pokłóciły, nie
suszy mu głowy żona, która czuje się zaniedbywana...
- Może dlatego, że właściwie, to ksiądz nie ma domu...
Zadzwoniła
jej komórka. "Już, już wracamy, Marcysiu. Co?! Nie pokaleczyłaś się...
No to najważniejsze... Nie płacz, nic się przecież nie stało. Mówię
przecież, że nic się nie stało... A do taty dzwoniłaś? Powinien już
wrócić, przecież tylko na chwilę wyskoczył do babci coś jej zawieźć...
No widzisz, no to albo tata albo ja zaraz będziemy w domu... A mówiłam
Pawłowi, żeby poczekał, aż ktoś z nas wróci...".
- Muszę
lecieć - krzyknęła w stronę duchownego, już w połowie drogi do
samochodu. - Pogadamy przy okazji... Ale przemyśl to, co ci
powiedziałam... - uruchomiła silnik i trzasnęła drzwiami. Mało nie
zajechała komuś drogi wyjeżdżając z parkingu.
"Masz ci los" - zadumał się ksiądz. "To ci mi urządziła niedzielę powołań i dobrego pasterza w jednym...". stukam.pl
niedziela, 29 kwietnia 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz