Na słynnym obrazie Caravaggia Tomasz zwany Didymos, któremu potomność nadała przydomek "Niewierny", bez żenady i jakichkolwiek zahamowań pcha swój paluch w ranę po włóczni na piersi Zmartwychwstałego Jezusa. Jego rękę niejako "prowadzi" sam Chrystus, a Tomasz ma minę, jaką wyobrażam sobie u niejednego współczesnego naukowca, gdy przekracza w swych dociekaniach i eksperymentach kolejną granicę i łamie kolejne tabu.
W dodatku patrząc na twarz Jezusa można odnieść wrażenie, że odczuwa ból. Czy boli Go fizyczna obecność czyjegoś palca w niezabliźnionej - jak widać na obrazie - ranie, czy boli Go niedowiarstwo jednego z wybrańców? W końcu Tomasz zalicza się do wąskiej grupy Dwunastu, która w tych dniach przeszła bardzo ostry test i raczej trudno powiedzieć, że go zdała. Już przed krzyżową śmiercią jeden zdradził dla kasy i własnych ambicji. Drugi się, zgodnie z przewidywania i zapowiedziami, zaparł ze strachu, choć niewiele wcześniej buńczucznie deklarował oddanie za Jezusa życia. Reszta zwiała gdzie pieprz rośnie, a najodważniejszy dorównał odwagą niewiastom, które stanęły pod krzyżem.
Potem dawali dowody z jednej strony sporej strachliwości, z drugiej wysokiej próby upartego niedowiarstwa, tak dalece, że aż Chrystus im je wprost wypomniał, gdy stanął przed nimi.
Tomasz wcale się tak bardzo z tej grupy nie wyróżniał. Chciał, tak jak pozostali, zobaczyć jakiś dowód, aby uwierzyć w Zmartwychwstanie. Najlepiej - zobaczyć Zmartwychwstałego, a dla większej pewności Go dotknąć.
Jezus mu to umożliwił.
No i tu się zaczyna mój problem z Tomaszem. Bo czy istotnie, jak to wymalował Caravaggio, władował swój paluch w ranę Chrystusa z dociekliwością pozbawionego skrupułów pracownika brukowca?
Ewangelia według św. Jana nic o tym nie mówi. Jest zachęta ze strony Jezusa, nie ma natomiast wzmianki, że Tomasz z niej skwapliwie skorzystał. Jest raczej sugestia czegoś innego. Jest sugestia, że dotknął Jezusa. Że się nie tylko powstrzymał, ale również uświadomił sobie, przed kim naprawdę stoi. Tomasz w odpowiedzi na zachętę Chrystusa, by dotknął Jego ran, składa wyznanie wiary. Krótkie i dobitne. Połączone z aktem oddania czci, z okrzykiem uwielbienia.
Coś mi się wydaje, że od św. Tomasza Apostoła szacunku dla sacrum mogliby się uczyć liczni niedowiarkowie XXI wieku (często z wielkim zapałem deklarujący się jako chrześcijanie, jako katolicy). Nie wszędzie trzeba pchać swój dociekliwy paluch. Nawet, jeżeli się bardzo, ale to bardzo nie wierzy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz