piątek, 27 kwietnia 2012

Po okazji

Nie lubię marnowania okazji. Nie, nie tych w hipermarketach, gdzie niejednokrotnie mają fikcyjny charakter. Fikcyjny dla klienta. Faktyczny dla firmy, bo iluś ludzi na widok "okazji" jednak się skusi, choć dwa dni temu ten sam towar można było w tym samym sklepie kupić taniej.

Nie lubię marnowania okazji w życiu. A zwłaszcza takich sytuacji, gdy za realizację jakiegoś dobrego pomysłu biorą się ludzie, którzy gwarantują porażkę. Nawet jeśli są pełni dobrych intencji (a nie zawsze tak jest, niejednokrotnie bywa, że łapią się do ekipy, bo zwietrzyli jakąś doraźną korzyść dla siebie), to brak im najczęściej odpowiedniej wiedzy, umiejętności, doświadczenia, a zwłaszcza pracowitości i gotowości do poświęceń.

Niestety, wielu takich ludzi pojawia się przy rozmaitych kościelnych inicjatywach. Efekt - kolejne położone i zarżnięte przedsięwzięcia. A ci, którzy doprowadzili do ich klęski kreują się potem na ofiary, obnoszą się ze swymi dobrymi intencjami. Emablują pobożnymi gestami i wypowiedziami przesyconymi cytatami z dzieł religijnych. Nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za działalność na szkodę. A przy najbliższej okazji włączają się w kolejną "okazję" i doprowadzają ją do podobnego finału.

Trzeba na nich uważać. Na te ich oczęta, płonące zimnym ogniem. Na te ich gładkie słówka i usłużność. Na pojawiające się w odpowiednim momencie religijne gadżety i biblijne frazy wygłaszane zamiast konkretów.

Uważać na nich nie wystarczy. Trzeba jeszcze, zanim zdążą zacząć wypijać żywotne soki z realizacji jakiegoś świetnego pomysłu, aby go doprowadzić do martwoty, potraktować jakimś środkiem na pasożyty.

Oczywiście z miłością. Przede wszystkim z miłością. Bo prawdziwa miłość opiera się na zaufaniu, nie na naiwności. stukam.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz