piątek, 7 października 2011

Czy polityk może kłamać?

Dwa tygodnie temu zaproponowałem redakcji jednego z dzienników następujący tekst:

Trwa kampania wyborcza. Słyszymy w niej w ust polityków różnej rangi wiele słów dotyczących przyszłości, teraźniejszości i przeszłości. Niestety, raz po raz zdarza się, że tego, co mówią, nie da się nawet przy dużej dozie dobrej woli uznać za prawdę.

Z jednej strony mamy nierealne obietnice, rzucane swobodnie i bez żadnych zahamowań. Obietnice, których dotrzymanie albo przekracza kompetencje polityków, albo doprowadziłoby do upadku rozmaite instytucje życia publicznego, z państwem włącznie. Z drugiej, wielokrotnie napotykamy tak daleko idącą interpretację aktualnych faktów, a jeszcze częściej wydarzeń z przeszłości, że prowadzi ona do powstania w umysłach odbiorców kompletnie fałszywego obrazu konkretnego wycinka obecnej lub minionej rzeczywistości.

Z przykrością trzeba dodać, że media, zamiast weryfikować ten zalew nieprawd i półprawd, jakim częstują nas politycy, zajmują się raczej ich kolportowaniem i powielaniem. Zdarza się, że same stają się źródłem nowych sprzecznych z prawdą materiałów docierających do czytelników, słuchaczy i widzów. Biorąc pod uwagę, jak ogromnym zaufaniem media cieszą się w Polsce, powodowane taką ich postawą szkody (także te długofalowe, dotyczące w ogóle obecności prawdy w sferze publicznej) są trudne do ogarnięcia i do przewidzenia.

Benedykt XVI podczas swojego wystąpienia w Bundestagu kilkakrotnie odwołał się do kategorii prawdziwości. Posunął się nawet do przypomnienia, że już w pierwszych wiekach chrześcijanie zdawali sobie sprawę z tego, że w imię „prawa prawdy” wolno podejmować działania sprzeczne z „obowiązującym prawem”. Odnotował również, że w „przypadku decyzji polityka demokratycznego pytanie o to, co naprawdę odpowiada prawu prawdy, co jest naprawdę słuszne i może stawać się prawem, nie jest równie oczywiste”, jak w sytuacjach ekstremalnych, ale jednocześnie o wiele bardziej jednoznacznych.

Przywołując prośbę Salomona, który zwrócił się do Boga o serce rozumne, Papież wskazał, że było ono potrzebne po to, aby posiąść „zdolność odróżniania dobra od zła oraz tworzenia w ten sposób prawdziwego prawa i służenia sprawiedliwości i pokojowi”. To znamienne, że Następca św. Piotra zdecydowanie wskazuje istnienie prawa „prawdziwego” i nieprawdziwego, podkreślając znaczenie prawdy przy tworzeniu prawa obowiązującego w danej społeczności.

Dość powszechny jest dziś pogląd, że obecność kłamstw i półprawd w publicznym obiegu, w tym również w ustach polityków, jest skutkiem i ceną, jaką społeczeństwo musi płacić za obowiązywanie zasady wolności słowa. To ona miałaby być wystarczającym usprawiedliwieniem dla świadomego wprowadzania w masowy obieg treści jawnie fałszywych lub choćby tylko częściowo mijających się z prawdą. To groźny pogląd, przy czym – moim zdaniem - z gruntu... nieprawdziwy.

„Przypatrzmy się znaczeniu prawdy w naszym życiu publicznym” - apelował dwadzieścia lat temu podczas wizyty w Olsztynie Jan Paweł II. Już wtedy wskazywał, że choć wolność publicznego wyrażenia swoich poglądów jest wielkim dobrem społecznym, to nie zapewnia ona wolności słowa. „Niewiele daje wolność mówienia, jeśli słowo wypowiadane nie jest wolne. Jeśli jest spętane egocentryzmem, kłamstwem, podstępem, może nawet nienawiścią lub pogardą dla innych - dla tych na przykład, którzy różnią się narodowością, religią albo poglądami. Niewielki będzie pożytek z mówienia i pisania, jeśli słowo będzie używane nie po to, aby szukać prawdy, wyrażać prawdę i dzielić się nią, ale tylko po to, by zwyciężać w dyskusji i obronić swoje - może właśnie błędne – stanowisko” – przestrzegał u początków polskiej transformacji Papież-Polak.

Wyjątkowo aktualne w czasie kampanii wyborczych wydaje się zastosowane przez Jana Pawła II porównanie całego ludzkiego bytowania do trybunału, w którym ludzie słuchają i albo dociera do nich prawda, albo nie. Środki przekazu Papież nazwał wtedy spotęgowaną ludzką mową, która albo daje świadectwo prawdzie, albo też przeciwnie. Właśnie w odniesieniu do treści w mediach błogosławiony Jan Paweł II mówił: „Jest szczególna odpowiedzialność za słowa, które się wypowiada, bo one mają moc świadectwa: albo świadczą o prawdzie, albo są dla człowieka dobrem, albo też nie świadczą o prawdzie, są jej zaprzeczeniem i wtedy są dla człowieka złem, chociaż mogą być tak podawane, tak preparowane, ażeby robić wrażenie, że są dobrem. To się nazywa manipulacja. Więc również i to zwięzłe przykazanie Dekalogu otwiera człowieka, otwiera ludzkie społeczeństwa na cały szereg różnych wymiarów egzystencjalnych”.

Wielokrotnie w życiu słyszałem usprawiedliwienia dla faktu, że politycy kłamią. Od utytułowanych specjalistów naukowych dowiadywałem się już wiele razy, że zwłaszcza w czasie kampanii wyborczych „ludzie chcą być okłamywani”, a nawet - jako wyraz pewnej irracjonalnej nadziei - popierają tych, którzy mówią nieprawdę, choć w głębi swej świadomości zdają sobie sprawę z serwowanego im fałszu.

Jeśli istotnie taki jest stan świadomości naszego społeczeństwa, to trzeba pilnie bić na alarm. Widzę tu szczególne zadanie dla Kościoła, dla duszpasterzy, kształtujących sumienia. Komentując życie społeczne i polityczne trzeba, myślę, że większą niż dotąd zwracać uwagę na obecność prawdy w tym, co mówią poszczególni politycy, co przekazują konkretne ugrupowania. Potrzebne jest również akcentowanie roli świadectwa, zgodności słów z czynami. Tego, co nazwać można prawdą życia.

Nie wystarczy powtórzyć raz czy drugi, że „Prawda nas wyzwoli”. Trzeba przypominać, także w kontekście życia społecznego i politycznego, że ludzka egzystencja jest dążeniem do wolności przez prawdę. Jan Paweł II mówił z mocą: „Nie ma prawdziwej wolności bez prawdy. Tylko prawda czyni wolnymi”.

Jestem przekonany, że gorący czas kampanii wyborczej to szczególna okazja, aby przywoływać te słowa i wyciągać z nich daleko idące wnioski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz