środa, 5 października 2011

To proste

To proste. Wystarczy ludziom mówić, pisać, pokazywać to, co chcą słyszeć, czytać, widzieć. I już ich masz. Już cię lubią. Już mają cię za swojego. Tę zasadę (bo czy można to nazwać prawdą?) odkryto już bardzo dawno i z dużym powodzeniem stosują ją od stuleci nie tylko politycy i ludzie mediów, ale również wielu innych, którym zależy na ludzkiej akceptacji.

Zresztą wielu ludzi ułatwia innym stosowanie tej reguły. Na wszelki wypadek włączają filtr i modulator, który sprawia, że ich percepcja ogranicza się wyłącznie do potwierdzania tego, co i tak mają zakodowane w sobie. Wystarczy, że w docierającym do nich przekazie choć niektóre elementy pasują do ich wewnętrznego szablonu myślowego, a już tak go samodzielnie przerabiają, że i tak otrzymują to, czego pragną. Trzeba przyznać, że nie brak spryciarzy, którzy chętnie się do tej ludzkiej umiejętności odwołują. Konstruują przekaz w taki sposób, aby każdy znalazł w nim swoje ulubione ziarenko. I na nim się skupił.

Można odnieść wrażenie, że do wspomnianej na początku zasady odwoływał się również Jezus. Ludzie chłonęli Jego słowa i znaki, bo były tym, czego oczekiwali. Jego słowa były głęboko zakorzenione w tym, czego na co dzień doświadczali. Słuchali o sobie. O tym co ich cieszyła, a częściej o tym, co im doskwierało. Jego znaki odpowiadały na zwykłe, codzienne ludzkie potrzeby. Przyjemność, jedzenie, zdrowie.

Aż tu któregoś dnia Jezus nagle powiedział coś, czego ani nie oczekiwali ani przyjąć nie zamierzali. W dodatku powiedział to w taki sposób, że nijak nie dało się Jego przekazu przefiltrować i przemodelować, nie dało się w nim znaleźć nawet odrobiny dla siebie.

Wtedy szybko doszło do sytuacji, której Jezus pytał najbliższych uczniów: "Czy i wy chcecie odejść?"...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz