Mam znajomego, który się do mnie niemal nie odzywa. A wszystko dlatego, że gdy kiedyś narzekał bardzo, ale to bardzo, na rządzących jego miejscowością, powiedziałem mu spontanicznie i bez jakiejkolwiek ironii: „No to weź i kandyduj do rady miasta albo nawet na burmistrza. Skoro wiesz, jak rozwiązać wiele problemów...”. Powiedziałem tak, bo jestem przekonany, że rzeczywiście nadaje się do tego, aby rządzić. On jednak na moją propozycję zawołał: „Nie namówisz mnie, abym wszedł w to bagno, jakim jest władza”. „No to nie waż się już nigdy przy mnie krytykować rządzących” – odpowiedziałem z całą powagą.
Mam też innego znajomego, który od lat usiłuje dopchać się do jakiejś władzy. Trudno zliczyć wybory, w których brał udział, wciąż zaliczając porażki. „Po co ci to?” – zapytałem go po którymś nieudanym starcie. „Ty tego nie zrozumiesz, co to jest władza nad ludźmi” – odrzekł, a wzrok mu się zamglił rozmarzeniem. „Ludzie muszą robić to, co im każesz. Masz w rękach ich los. Jednym podpisem możesz kogoś uszczęśliwić albo na zawsze obrzydzić mu życie...”. Nie kryję, że z dużym niepokojem myślę, iż temu mojemu znajomemu w końcu uda się któreś wybory wygrać i faktycznie otrzyma do rąk jakąś władzę. Jakoś nie palę się, aby miał ją nade mną.
Zauważyłem, że wielu ludzi myli dwa pojęcia – władzę i panowanie. Utożsamiają je. Myślą, że władza to panowanie, a panowanie to władza. Tymczasem nawet w internetowych portalach dla nastolatków można wyczytać, że „W przeciwieństwie do władzy, która jest szansą realizacji przez jednostki lub grupy ich własnej woli w ramach wspólnego działania, panowanie opiera się na założeniu, że dany rozkaz zostanie wykonany pod wpływem wiary w prawomocność władzy, która wydaje rozkaz. Panowanie opiera się na stosunku nadrzędności i podrzędności” (sciaga.pl). Tymczasem „Władza polityczna to zdolność ukierunkowywania zachowań współzależnych społeczności o sprzecznych interesach za pomocą nakazów i zakazów egzekwowanych uznawanymi za dopuszczalne środkami, na tyle skuteczna i długotrwała, na ile uznawana przez podporządkowanych za prawomocną (Wikipedia)”.
Nie wiem dlaczego tak mam, ale od wielu lat przy każdych wyborach, jakie mają miejsce w Polsce, przypomina mi się zawarta w Piśmie Świętym, w Księdze Sędziów, bajka Jotama. Opowiada ona o drzewach, które zebrały się, aby wybrać sobie króla. Proponowały tron oliwce, drzewu figowemu, winnej latorośli. Ale one odmówiły, przedstawiając rozmaite, mniej lub bardziej egoistyczne, wymówki. Wtedy drzewa zaproponowały koronę krzewowi cierniowemu. Zgodził się natychmiast. „Jeśli naprawdę chcecie mnie namaścić na króla, chodźcie i odpoczywajcie w moim cieniu! A jeśli nie, niech ogień wyjdzie z krzewu cierniowego i spali cedry libańskie” – odrzekł kolczasty kandydat. Komentując tę bajkę o. Jacek Salij napisał: „Bajka Jotama przeciwstawia władcę bezbożnego, którego celem jest wywyższenie się nad poddanych i który nie liczy się z ich dobrem, pobożnemu władcy Gedeonowi, który "walczył za was i życie swoje narażał, aby was wybawić z rąk Madianitów". Uwieńczeniem tego stylu myślenia na temat władzy stanie się ewangeliczna idea władzy jako służby”. Myślę, że coś w tej bajce Jotama jest. Coś wartego przemyślenia.
Tekst wygłoszony na antenie Radia eM
czwartek, 6 października 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz