poniedziałek, 15 listopada 2010

Strach i co dalej

Nie jest trudno wywołać w drugim człowieku strach. Dobrze mówię. Wywołać strach. Ten strach, który w nim jest, którego wcale nie trzeba tam wpychać z zewnątrz. Nie trzeba tego robić specjalnie i z rozmysłem. Strach w człowieku można wywołać mimochodem. Strach w człowieku można wywołać mimo absolutnej wobec niego życzliwości, miłości, dobrych intencji. Strach można w człowieku wywołać jednym zdaniem. Jednym słowem nawet. Słowem wypowiedzianym - no właśnie, w porę czy nie w porę? Słowem, które poruszy delikatną zasłonę, niczym pajęczyna ukrywającą w człowieku jego strach. Wystarczy głębszy oddech, a już pajęczyna rwie się na strzępy. A cóż dopiero strumień powietrza niosący słowo.

Strach rodzi w człowieku nienawiść. Nienawiść zawsze zbudowana jest na strachu. Na tym najbardziej wewnętrznym, tym, którego zwykle nie widać, dopóki się go z człowieka nie wywoła. Nienawiść żywi się tym strachem i równocześnie go pomnaża i wyolbrzymia. Nienawiść odwołuje się do niego nieustannie. Ona bez niego nie istnieje, więc musi o niego dbać. Musi go pielęgnować i podsycać.

Faryzeusze i uczeni w Piśmie nienawidzili Jezusa. Bali się Go. Czego się bali? Czy tego, że przyjdzie i każdemu wytknie zło, którego się dopuścił? Nie, nie tego się bali. Oni by tego chcieli. Bo kiedy ktoś ci wytyka jakąś konkretną rzecz, wtedy masz się czego uczepić i argumentować i tłumaczyć, wyjaśniać, usprawiedliwiać, interpretować fakty i okoliczności na swoją korzyść.

Nie, oni nienawidzili i bali się Jezusa, bo mówił: "Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem". Zmuszał ich do tego, co potocznie nazywa się rachunkiem sumienia, a co przecież - potraktowane zgodnie poważnie i zgodnie z tym, co zawarte jest w sugestii Jezusa - jest czynnością o wiele bardziej skomplikowaną niż tylko policzenie złych uczynków, których się człowiek dopuścił. Jest czynnością wyjątkowo nieprzyjemną i taką, która dobrze przeprowadzona, w średnio wrażliwym człowieku musi budzić obrzydzenie swym efektem. Jest przecież najczęściej zanurzeniem się w szambie, taplaniem w błocie, najbrudniejszą robotą świata.

Znam ludzi, którzy nienawidzą innych tylko za to, że ośmielili się naskórkowo postawić w wątpliwość ich doskonałość, o której byli głęboko przekonani. Znam ludzi, którzy po drobnej sugestii, że nie są tacy idealni, na jakich się kreują, przestali mnie nie tylko pozdrawiać, ale nawet poznawać na ulicy. Oni by woleli, żebym im wytknął to czy tamto, bo wtedy mogliby skupić się nie na pytaniu: "Dlaczego popełniam to konkretne zło?", lecz na dowodzeniu mi, że jestem w błędzie, bo oni tego wcale nie zrobili, a jeśli zrobili, to nie jako zło zamierzone, ale...

Strach, że trzeba będzie stanąć oko w oko z prawdą o sobie, owocuje straszną nienawiścią do każdego, kto się do tego przyczynia. Niezależnie od tego, czy to człowiek, czy sam Bóg.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz