czwartek, 11 listopada 2010

Zemsta pana R. (19)

Opowieść bez klucza

Autor był zszokowany tym, co przed chwilą przeczytał. Siedział w gabinecie Szefa i raz po raz przebiegał wzrokiem gęsto zadrukowane kartki, które trzymał w dłoniach.

- Co to jest? - wydusił wreszcie.

- Recenzja - powiedział Szef z niejednoznacznym wyrazem twarzy.

- Recenzja? Ale czyja?

- Fachowca - tym razem szef nie krył dumy w głosie.

- Ale dlaczego? - dopytywał Autor.

- Co dlaczego? - próbował udawać Szef, ale zaraz się poddał i szczerze wyznał: - Przecież nie skieruję czegoś do realizacji tylko na podstawie własnych odczuć i opinii.

- Mówiłeś, że to chłam... - przypomniał Autor.

- Przecież nie arcydzieło - mruknął Szef.

- Ale... - zaczął Autor, próbując jakoś opanować nadchodzącą falę pychy. - Ale ta recenzja dowodzi, że to może ludzi wciągnąć! Że łapią konwencję! Że chcą wziąć udział w intelektualnej grze, jaką im proponuję! - rozgrzewał się coraz bardziej.

- Przede wszystkim to dowodzi, że ktoś ma o wiele większą wyobraźnię i milion razy więcej pomysłów niż ty - Szef ostudził go błyskawicznie.

Autor oklapł gwałtownie jak przekłuty balon.

- Fakt, liczba nawarstwień i wzajemnych powiązań tutaj zaproponowana jest imponująca - niemalże szepnął.

- Więc może lepiej u niego zamówię moją wymarzoną powieść z wartościami - powiedział Szef z całym okrucieństwem, na jakie w tym momencie było go stać.

Autor w milczeniu z podziwem kolejny raz czytał ni to recenzję ni to pastisz nieznanego autora. Zastanawiał się, kto mógł to napisać. W głowie wyskakiwały mu różne nazwiska, ale żadne nie pasowało do takiej odlotowej akcji. Doszedł do wniosku, że żaden z jego znajomych nie jest w stanie czegoś takiego wymyślić i tak sprawnie skonstruować. Mimo to zapytał:

- Znam go?

- Kogo? - Szef znowu zagrał niewinnego idiotę, ale szybko wyszedł z roli i poważnie pokręcił głową. - Nie.

- Szkoda. Facet naprawdę ma talent - mruknął Autor czując, że piłuje gałąź, na której siedzi.

- Ma - przyznał Szef. - Więc weź to sobie do głowy i zacznij wreszcie dawać mi coś z sensem... Idź już.

Autor zwlókł się z krzesła i ruszył w kierunku windy. Był wewnętrznie rozdarty niczym sosna w "Ludziach bezdomnych" Żeromskiego. Z jednej strony odczuwał ogromną satysfakcję, że potrafił skłonić czytelnika do takiej eksplozji kreatywności. Ale z drugiej nie był w stanie zabić w sobie świadomości, że wymyślona przez niego, Autora, intryga, nie była nawet w jednej milionowej tak misterna, jak to, co zaproponował nieznany recenzent-autor.

Zajęty wewnętrzną walką pychy i załamania nawet nie zauważył, jak stanął w drzwiach "Club Restaurant Emmanuelle". Bezwiednie wszedł do środka. Otrzeźwił go dopiero krzyk z wnętrza nieoświetlonej szatni:

- Ej, ślepy jesteś? Kaptur!

cdn.

Albo nie, jeśli załamanie pokona pychę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz