niedziela, 7 listopada 2010

Zemsta pana R. (16)

Opowieść bez klucza

"Mój własny organizm ma mnie w nosie" - zżymał się wewnętrznie wiceprzewodniczący partii. Nie zdawał sobie sprawy, że ułożył niemalże powiedzonko, które (zwłaszcza gdyby było rymowane, ale niekoniecznie) mogłoby paść z ust Tomcia.

Wiceprzewodniczący czuł się fatalnie. Jego samopoczucie nie miało żadnego związku z tym, co ironiści chętnie nazywają "zespołem dnia następnego". Raczej była to udana próba dostosowania stanu zdrowia fizycznego do stanu ducha. A może tylko psychiki?

Tomcio nie siedział już za biurkiem wiceprzewodniczącego. W ogóle go nie było w gabinecie. Ale pozostały skutki jego obecności. Te widoczne gołym okiem, w postaci pustego kieliszka, stojącego zastraszająco blisko ważnego dokumentu, który chociaż nie opatrzony klauzulą "Tajne/poufne", nie był przeznaczony dla przypadkowych oczu. Niestety, obecność kieliszka była krzyczącym dowodem, że na dokument padł wzrok kogoś, kto pod żadnym pozorem czytać go nie powinien. Zresztą Tomcio nie tylko go przeczytał ostentacyjnie (chociaż na szczęście nie na głos), ale wziął go w swoje spocone paluchy i używał zamiast wachlarza.

- "Kiedy czegoś gorąco pragniesz, to cały Wszechświat działa potajemnie, by udało ci się to osiągnąć" - powiedział z uśmiechem Tomcio, gdy obok swoich butów, opartych o blat biurka wiceprzewodniczącego, dojrzał kawałek papieru z Bardzo Ważnym Podpisem.

Wiceprzewodniczący nie wiedział, że Tomcio tym razem sięgnął po cytat, rezygnując na chwilę z uprawiania własnej twórczości. Ale Maruś wiedział, że zdanie pochodziło z książki, którą niedawno czytał, bo tak mu doradził znajomy, któremu Maruś zawdzięczał o wiele więcej niż wiceprzewodniczącemu. Maruś znał nie tylko polski tytuł, ale wiedział nawet, iż oryginalny brzmi "O Alquimista". Stercząc niezdecydowanie w kącie skrzywił się mimo woli, bo nie mógł pojąć, dlaczego ludziom podobają się takie rzeczy, jak te pisane przez Paulo Coelho. Poza tym był zły na swego przełożonego, nie tylko za to, że usłużnie własnoręcznie podał nieproszonemu gościowi kieliszek tego najdroższego koniaku, którego Marusiowi nie wolno było nawet spróbować. Miał mu za złe, że podając Tomciowi alkohol uśmiechał się do niego przymilnie, a równocześnie usiłował przykryć i odsunąć leżący na biurku papier, czym tylko przyspieszył moment, w którym Tomcio go odkrył.

Tomcio nie tylko dokument przeczytał, nie tylko się nim wachlował, ale również uwiecznił go sobie w swoim zaskakująco drogim i eleganckim telefonie komórkowym.

- Na pamiątkę - mruknął, jakby się usprawiedliwiał przed wiceprzewodniczącym. Po czym dopił koniak i wrócił do rymowanek:

- Nic tu po tobie, koślawy żłobie - powiedział dwuznacznie i bez pożegnania opuścił gabinet.

Właśnie w tym momencie wiceprzewodniczący partii stwierdził, że jego samopoczucie gwałtownie się pogorszyło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz