sobota, 29 stycznia 2011

Jak to działa?

Jak to działa? Dlaczego osoba - wydawać by się mogło - całkowicie niewierząca, żyjąca niemal ostentacyjnie wbrew nauczaniu Kościoła, nagle po latach zjawia się w konfesjonale i chce dostać rozgrzeszenie, bo zmarła jakaś ważna - jak się okazuje - dla niej krewna i ona ten jeden raz chce "być w porządku" i na pogrzebie przystąpić do Komunii. Oczywiście nie zamierza niczego w swoim życiu zmieniać. Chodzi tylko o ten jednorazowy akt. O ten pogrzeb. Chce to zrobić ze względu na tę ważną dla niej krewną. Jako swoisty pożegnalny prezent. Jakby po to, aby sprawić jej przyjemność.

Jak takiemu komuś wytłumaczyć, że nie łamie wymysłów jakichś kościelnych urzędasów, tylko przykazania dane przez samego Boga? Skoro dla tego kogoś, choć ochrzczony itd. Bóg nie ma żadnego znaczenia. "Co jest złego w tym, co robię?" - pyta. Zadaje pytanie, którego adresatem jest sam Bóg. Zadaje pytanie, na które bez wiary nie jest w stanie nie tylko przyjąć, ale nawet zrozumieć odpowiedzi.

Jak to zrobić, aby taki ktoś, po odmowie rozgrzeszenia nie tylko nie obraził się na Kościół na całą resztę swego życia, ale jeszcze by po tej "spowiedzi" zechciał Bogu odpowiedzieć wiarą?

Czy da się coś zbudować na tej chęci sprawienia "przyjemności" zmarłej krewnej? Bo przecież faktyczna motywacja tego pozornie dziwnego postępowania, jest jakoś zakorzeniona w sumieniu. Jest próbą jakiegoś wynagrodzenia drugiemu człowiekowi zawodu, jaki mu się sprawiło. Ale czy na tym się da budować? Czy to droga do odbudowywania wiary? Czy wiarę odbudowuje się poczuciu winy?

Moim zdaniem, nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz