środa, 16 lutego 2011

Chwila

Nadmiar tematów poważnych, ciężkich, przygniatających. Zmęczenie. Zmęczenie nie tylko pracą. Zmęczenie przesytem obowiązków. Ale też oczekiwaniami otoczenia. Znużenie samym sobą.

Trzeba chwili przerwy. Chwili, która nie jest chwilą w sensie dosłownym. Chwili w sensie okresu, który ma swój początek i koniec. No i z założenia nie jest długi. Ale jest oderwaniem. Odpoczynkiem.

Ktoś mi zwrócił uwagę, że duchowni żyjący w celibacie (nie tylko młodzi, ale również starzy, wydawałoby się doświadczeni duszpasterze) często nie rozumieją, iż małżonkowie potrzebują odpoczynku od siebie. Że nie mogą być ciągle i bez przerwy razem. Że w ich życiu nie może być wszystko absolutnie wspólne.

Słyszałem kiedyś proboszcza, który swojej parafiance rysował jak najgorsze perspektywy ich trwającego od prawie dwudziestu lat małżeństwa, gdy się dowiedział, że jej facet pojechał sam na dwutygodniowy urlop. A właściwie nie sam, tylko z kilkoma kumplami, podobnie jak on żonatymi i dzieciatymi. Pojechali razem, bo mieli męską, łączącą ich pasję.

- Żona powinna być zawsze przy mężu - mówił surowo zacny kapłan.

- Ależ proszę księdza, ja mam zaufanie do swojego męża - broniła się z uśmiechem kobieta. - On mnie przecież kocha!

- Ja tam swoje wiem - powiedział zatroskany duchowny i na jednym oddechu opowiedział jej trzy historie o mężach, którzy pojechali do pracy na Zachód i tam zdradzili swoje żony.

Gdy proboszcz zostawiwszy atmosferę czyhającego zewsząd niebezpieczeństwa oddalił się w stronę zakrystii i zostaliśmy sami, kobieta popatrzyła na mnie ze złością i zapytała:

- Wy tak musicie, czy on to zrobił z własnej inicjatywy?

- Nie musimy - mruknąłem, uciekając wzrokiem.

- No to dlaczego taki dureń jest proboszczem? - rzuciła wyraźnie poirytowana.

Wiele miesięcy później opowiadała mi, że po raz pierwszy w życiu zrodziła się w niej nieufność wobec męża.

- I co? - zapytałem w swoim stylu.

- Zadzwoniłam do niego jeszcze tego samego dnia i mu wszystko opowiedziałam.

- I co?

- Powiedział, że jeśli chcę, on natychmiast wsiada w samochód i wraca.

- Chciała pani?

- Chciałam. Bardzo chciałam! Strasznie chciałam, żeby jak najszybciej był przy mnie, żeby mnie przytulił, żeby wygnał ze mnie to złe ziarno, które nagle znalazło się w mojej głowie... Ale powiedziałam mu, żeby nie wracał.

- Zuch kobieta! - wyrwało mi się.

- Głupi jesteś (w międzyczasie przeszliśmy na ty). Nic nie rozumiesz. Dobrze, że nie masz żony, bo nie rozumiesz kobiet. Tylko byś swoją unieszczęśliwił - mówiła bez zahamowań. - Chociaż, może gdybyś kochał kobietę, to byłbyś inny...

- Oho, stare hasła przeciwko celibatowi! - wykrzyknąłem triumfalnie.

- Nie, nie o to chodzi. Nie o tym przecież rozmawiamy.

- Nie o to, więc o co?

- O to, co zrobił mój mąż.

- Nie rozumiem - przyznałem, gubiąc się w całej rozmowie.

- Bo widzisz, kiedy rano otworzyłam oczy, po naprawdę ciężkiej nocy, w czasie której stawały mi przed oczami najstraszniejsze wizje zdrady mojego męża, w czasie której analizowałam minuta po minucie jego wszystkie poprzednie wyjazdy beze mnie, a nawet wyobrażałam sobie, że ma gdzieś inną kobietę...

- Powiesz wreszcie, co było rano? - przerwałem poirytowany.

- On był!

- Jak to?

- Przyjechał w nocy. Wiedział, że tak bardzo go wtedy potrzebowałam. Zaczęłam się tłumaczyć, przepraszać, że mu zakłóciłam urlop...

- Wrócił? - zapytałem głupio.

- Oczywiście! Wziął mnie w ramiona i powiedział tylko "Cicho, wiem. Gdybyś siebie usłyszała przez ten telefon, też byś wszystko rzuciła i wróciła".

- Tylko tyle?

- Nie, jeszcze dodał, że temu księdzu łeb ukręci.

- Bardzo śmieszne.

- Naprawdę tak powiedział. Na szczęście coś się stało i zmienili nam proboszcza. Nie wiem czemu. Ale ja odetchnęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz