czwartek, 10 lutego 2011

Szczęśliwe królestwo

Czy państwo lubią bajki? Bo ja bardzo. Ostatnio w pewnej zakurzonej księdze znalazłem jedną, której wcześniej nie znałem. Oto ona:

Wcale nie tak daleko, jak w innych bajkach, było sobie królestwo. A w tym królestwie był pusty tron. Pusty, w sensie, że do obsadzenia. Królestwo nie miało króla i właśnie trwał casting na nowego.

Spośród licznych pretendentów jeden młody i przystojny wyróżniał się szczególną chęcią objęcia tronu. Niewiele było o nim wiadomo, ale wystarczyło na niego spojrzeć i go przez chwilę posłuchać, żeby się połapać, że chce być królem tak bardzo, jak żaden z innych kandydatów do tronu. „Jeśli zostanę królem, nasze królestwo będzie najszczęśliwsze na świecie” - zapewniał wszystkich razem i każdego z osobna.

Przekonywał, przekonywał, no i przekonał. Zwłaszcza, że inni nie wykazywali się aż takim zapałem do bycia królem, a i obietnice składali o wiele skromniejsze, by nie powiedzieć, mało atrakcyjne. Mówili coś o kryzysie, o ciężkiej pracy czekającej wszystkich mieszkańców i konieczności podniesienia podatków, bo w królewskim skarbcu po rządach poprzednika gwizdał wiatr na wszelkie strony.

Pełen zapału kandydat został wybrany, odbyła się wielka uroczystość koronacji, wszyscy bawili się przez dwa tygodnie do upadłego i wyglądało na to, że jego zapowiedź stała się najszybciej zrealizowaną obietnicą polityczną na świecie.

W atmosferze ogólnego szczęścia mieszkańcy królestwa wrócili do domów. Miłe wspomnienia z koronacyjnej zabawy sprawiały, iż nadal czuli się szczęśliwi i nie przejmowali się tym, że raz po raz coś okazywało się w ich najbliższym otoczeniu nie takie, jak trzeba, że robota leżała odłogiem, a w lodówkach mieszkał prawie wyłącznie mróz. Pomni obietnic króla tkwili w przekonaniu, że już on pojawiające się z coraz większą częstotliwością problemy i kłopoty na ich korzyść rozwiąże.

Król tymczasem ledwo zipał po uroczystościach koronacyjnych i bardzo się zdenerwował, gdy jakiś dworzanin rzucił mimochodem: „Trzeba by posprzątać po zabawie”. Potem inny zażądał błyskawicznego napełnienia skarbca, żeby spłacić narosłe przez lata długi. Jakiś urzędnik królewski doniósł, że mieszkańcy królestwa nic nie robią i całe przedsięwzięcie niebawem się zawali. „Taaak?” - zapytał król przeciągle i zlazł z tronu. „No to ja już się nakrólowałem. Niech teraz zajmie się tym wszystkim ktoś inny, a ja idę na zasiłek dla bezrobotnych”.

Już był w bramie pałacu, gdy napotkał groźny tłum obywateli. „O bratku, nie ma tak dobrze. Królowanie to nie tylko zabawy i przyjemności. Zaraz bierz się do roboty, bo my chcemy być szczęśliwi tak, jak obiecałeś”.

Jaki morał z tej bajki? Ano właśnie nie wiem, bo ktoś wyrwał ze starej księgi ostatnią kartkę. Może to było coś o obietnicach?

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz