poniedziałek, 21 lutego 2011

Nic nowego, czyli pisanie o szczęściu

Nie mam zbyt wysokiego mniemania o pisarzach. A zwłaszcza o ich umiejętnościach prorockich czy choćby tylko zdolnościach przewidywania przyszłości. Moim zdaniem, jeśli na przykład wielu z zafascynowaniem odkrywa, że Aldoux Huxley już w roku 1932 wydał książkę pokazującą tak liczne rysy świata XXI wieku, to nie dlatego, że miał szklaną kulę albo znajomości z jakimś aniołem, lecz po prostu dlatego, że był bystrzejszym nieco niż otoczenie obserwatorem i potrafił wyciągać wnioski. On opisał to, co już było. Zresztą antyutopii podobnych do jego dzieł jest więcej i na moje oko wszystkie posługują się podobną techniką "wglądania w przyszłość".

Opisywanie mniej lub bardziej szczęśliwych tworów społecznych na tym świecie nie jest też niczym nowym ani szczególnie oryginalnym. Pomysły odtwarzania raju na naszym globie tkwią w ludzkich umysłach z pokolenia na pokolenie z imponującą konsekwencją. Tyle, że kiedyś większa niż w ostatnich kilkuset latach była świadomość niemożności ich zrealizowania. Stąd chrześcijaństwo, Kościół ze swoją obietnicą szczęścia nie na tym padole, ale dopiero po zakończeniu wędrówki jego drogami i ścieżkami, odbierane były jako propozycja atrakcyjna, konkretna i o wiele bardziej trzymająca się realiów niż inne.

Warto by się zastanowić, w którym momencie Kościół popełnił błąd (i na czym dokładnie on polegał), że nagle w ludzkiej świadomości zaczęła brać górę zgoda na byle jaką szczęśliwość, ale już tu, na ziemskim globusie, zamiast pragnienia realnego, pełnego szczęścia w wieczności. Myślę, że to ten sam błąd doprowadził do sytuacji, w której miliony chrześcijan i katolików na całym świecie nie mają pojęcia, o co chodzi z tym zbawieniem i nawet nie potrafią podjąć wysiłku ustalenia treści, jaką to słowo niesie.

Zgrane hasło reklamowe "Sprzedajemy zadowolenie" okazało się najbardziej nośną ideą, za którą poszły rzesze, uznając za szczęście stan, w którym zaspokojone są w ograniczony, ale wystarczający do poczucia bezpieczeństwa sposób, ich podstawowe potrzeby. Wygląda na to, że inżynierom od ludzkości udało się w dużej mierze zmanipulować ludzkie potrzeby w taki sposób, aby zabić w milionach potrzebę szczęścia...

Chociaż, czy tę potrzebę naprawdę da się zabić w człowieku? Czy nie jest tak, że jedynie da się ją przytłumić, przekierować, narzucić fałszywą interpretację?

Każdy mechanizm zbudowany przez ludzi, czy to maszyna czy mechanizm społeczny, ma to do siebie, że jest podatny na uszkodzenia. Nie ma mechanizmów stworzonych ludzką ręką i umysłem, które kiedyś się nie psują. Mechanizm "odszczęśliwiania" też nie jest niezawodny. Dzikus u Huxleya domaga się prawa do bycia nieszczęśliwym. A o co mu chodziło tak naprawdę?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz