czwartek, 3 lutego 2011

Trzewiczki szczęścia

Z zażenowaniem wykryłem, że otaczająca mnie bylejakość tak mnie już zdemoralizowała, że gdy coś odbywa się tak, jak trzeba, po prostu gdy jest normalnie, ja jestem zaskoczony. Na przykład tak bardzo przyzwyczaiłem się do tego, że kolej jeździ sobie w Polsce jak chce, że gdy w ciągu jednego dnia dwukrotnie zdarzyło mi się jechać pociągami, które mimo długiej trasy wyruszały i docierały na miejsce punktualnie, to ja po prostu wyjść z podziwu nie mogłem. Czułem się mile połechtany i w ogóle od razu poprawił mi się humor.

A przecież punktualnie jeżdżące pociągi nie powinny być niczym nadzwyczajnym i zaskakującym. Powinny być czymś normalnym.

Przemierzając spory kawał kraju w punktualnym pociągu zacząłem mieć skojarzenia. I znów wyszło, jak bardzo rzeczywistość, w której przyszło mi żyć, wpływa na mnie negatywnie i sprawia, że poddając się jej, staję się gorszy. Otóż nawet się nie spostrzegłem, jak w mojej głowie zrodziło się podejrzenie, że kolej wobec takich pasażerów jak ja zastosowała zasadę, którą poznałem jako dziecko podczas pewnego przedstawienia teatralnego. Spektakl miał tytuł „Trzewiczki szczęścia” i opowiadał o sprytnym szewczyku, który zdobył rękę księżniczki nie faktycznym jej uszczęśliwieniem, lecz za pomocą zabiegu, który kiedyś wydawał mi się pomysłowy, a dzisiaj wiem, że należy go nazywać paskudną manipulacją.

W bajce król obiecał piękną, ale strasznie marudną i wiecznie nieszczęśliwą księżniczkę za żonę (wraz z połową królestwa oczywiście!) temu z kandydatów, który ją uszczęśliwi. Różni próbowali, ale bez sukcesu. Aż przyszedł pewien szewczyk, któremu znudziło się robienie butów i postanowił zostać księciem, a może nawet królem. Aby cel osiągnąć przyniósł parę trzewiczków i nakazał, aby księżniczka nosiła je przez cały tydzień. Trzewiczki – jak łatwo się domyślić – było wstrętne, źle uszyte, a przede wszystkim za ciasne. Nic dziwnego, że gdy po tygodniu księżniczce pozwolono wreszcie zdjąć okropne buty, wrzasnęła na całe gardło: „Ależ jestem szczęśliwa!”. I w ten sposób wylądowała w ramionach cwanego adepta sztuki obuwniczej.

Niedawno wyczytałem, że ktoś mądry stwierdził, iż zło jest potrzebne po to, abyśmy docenili dobro. Jakoś nie przekonuje mnie takie uzasadnienie. Moim zdaniem dobro jest wystarczająco wielką wartością i nie potrzebuje tła w postaci zła, aby lepiej wypaść. Chociaż z drugiej strony, w czasach, gdy wszystkim rządzi tak zwany PR, taki sposób myślenia wcale mnie nie dziwi.

Ja jednak z uporem trwam w przekonaniu, że to dobro jest czymś normalnym w naszym świecie. Nie zło.

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz