wtorek, 22 lutego 2011

Granice wykładania

Wykładowca mówił monotonnym tonem, jakby ze znużeniem, spowodowanym powtarzaniem rzeczy oczywistych i powszechnie znanych:

- Gdy spotykamy na swej drodze złego człowieka, niemal intuicyjnie zaczynamy się zastanawiać, jak daleko jest on w stanie się posunąć. Czynimy to nie tylko wtedy, gdy zło przez niego popełniane nas bezpośrednio nas dotyka, ale także wtedy, kiedy już albo wcale nie jesteśmy w strefie zagrożenia. Jesteśmy tak skonstruowani, że zakładamy ograniczoność zła. Tylko nieliczni, a i to raczej na skutek jakichś dramatycznych przeżyć, nie zaś na drodze teoretycznej refleksji, uznają, że zło panoszy się w sposób wolny i niczym nieskrępowany...

Zrobił przerwę i głośno wziął duży haust powietrza. Potoczył wzrokiem po słuchaczach i podjął wykład z miną człowieka skazanego na niezasłużone cierpienie:

- Przekonanie o tym, że zło nie może się rozwijać w nieskończoność i w końcu musi nie tylko natrafić na opór, ale w ostatecznym rozrachunku skazane jest na klęskę w konfrontacji z dobrem, jest niezależne od ram cywilizacyjnych, kulturowych nakładek i wierzeń religijnych. W tym ostatnim przypadku mamy oczywiście do czynienia z pewnymi wyjątkami, ale chodzi tu raczej o pewne sztuczne konstrukcje myślowe, niż o religie budujące na naturalnych ludzkich skłonnościach i głęboko zakodowanych wzorcach, by nie powiedzieć szablonach...

- Ale... - niespodziewanie odezwał się ktoś z sali podnosząc rękę, lecz wykładowca uciszył go jednym spojrzeniem i kontynuował:

- Nic więc dziwnego, że gdy spotykamy na swej drodze człowieka rozmyślnie i świadomie czyniącego zło, analizujemy jego postępowanie szukając takich sytuacji granicznych, w których uzna on, że dalej już pójść nie może i zaprzestanie swego procederu. W niektórych religiach granice te mechanicznie - by nie powiedzieć automatycznie - łączone są z sytuacją nawrócenia, czyli nie tylko zatrzymania eskalacji złych działań, lecz również odwrotem od nich. Pomijając jednak sferę religijną i pozostając na płaszczyźnie - że tak powiem - świeckiej, oczekiwanie na wyczerpywanie się gotowości do czynienia zła u drugiego człowieka jest czymś powszechnym i zwyczajnym. Wyznaczając na podstawie obserwacji i analiz punkt, którego w naszym mniemaniu zły człowiek nie przekroczy, ustawiamy się w pozycji więcej niż arbitrów. Czynimy to zazwyczaj nie zdając sobie sprawy z ryzyka, które podejmujemy. Ryzyka, że popełniliśmy błąd w naszych obliczeniach, że przeoczyliśmy jedną czy drugą istotną przesłankę...

Spoglądając niespokojnie na salę przerwał i szybkim ruchem wlał do ust nieco wody ze stojącej na mównicy szklanki. Ledwie przełknął, natychmiast podjął wykład, z wyraźną obawą, że znów ktoś spróbuje zabrać głos:

- Dlatego sami sobie jesteśmy winni, gdy okazuje się, że zły człowiek przekracza wyznaczone przez nas granice i popełnia czyny, do których wydawał się niezdolny. To nie on jest lub stał się gorszy, niż sądziliśmy, lecz my błędnie oceniliśmy jego możliwości w czynieniu zła, opierając się na fałszywych przesłankach i założeniach. Nie do niego więc powinniśmy mieć w nieuniknionej reakcji zawodu i rozczarowania pretensje, lecz do samych siebie, że zamiast realnie oceniać sytuację i widzieć człowieka w całej prawdzie o nim, woleliśmy opierać się na złudzeniach i myśleniu życzeniowym...

- Czy on chce powiedzieć, że podłość ludzka nie zna granic? - rozległ się w sali sceniczny szept któregoś ze słuchaczy.

- Chcę też powiedzieć, że ci, którzy tego nie przyjmują do wiadomości, nie powinni nikogo innego obarczać za to odpowiedzialnością - powiedział ze złością wykładowca i z trzaskiem zamknął skrypt, którym się posługiwał. - Do kogo ja muszę mówić, co za upadek - mruczał pod nosem, schodząc ostrożnie po schodkach, prowadzących do drzwi dla wykładowców.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz