piątek, 18 lutego 2011

Oszustwo

Natknąłem się na oszustwo, którego ktoś dokonał w imieniu dużej firmy. W rezultacie oszustwa korzyść odniósł oszukujący oraz firma. Poszkodowany jest tylko i wyłącznie klient. Mówiąc w skrócie, sprzedano mu dwa razy ten sam produkt w taki sposób, że choć płaci jakby miał dwa, jest w stanie korzystać tylko z jednego. Pomijając fakt, że tylko jeden jest mu potrzebny.

Postanowiłem interweniować. Odwiedziłem kilka przedstawicielstw firmy. Zarówno tych funkcjonujących na zasadach ajencyjnych, jak i będących bezpośrednimi jej oddziałami. Wszędzie dowiedziałem się tego samego - teoretycznie można składać reklamacje, ale sensu to generalnie nie ma, bo w świetle prawa wszelkie umowy są w porządku. Wszędzie usłyszałem ten sam przepis na wyjście z całej kabały. Przepis niekorzystny dla klienta, ale, jak mi powtarzano, "jedyny dający szansę skutecznego i szybkiego rozwiązania problemu". Szybkiego - to znaczy trwającego co najmniej kilka tygodni, a nie na pewno kilka miesięcy lub pół roku.

Zaintrygowało mnie jednak co innego. Wszędzie, gdziekolwiek przedstawiałem sprawę, przyznawano, że doszło do oszustwa. Ale nikt, absolutnie nikt, nie tylko nie podjął jakichkolwiek działań, aby zapobiec dalszym oszustwom. Nikt nie był zainteresowany nawet zapisaniem nazwiska oszusta! Nie mówiąc już o próbie przerwania jego działalności.

"Przecież ten człowiek działa na szkodę waszej firmy!" - argumentowałem. "Podważa jej wiarygodność, psuje opinię. Poza tym to przecież nieuczciwe, niemoralne, nieetyczne" - wyliczałem. Odpowiedzią był za każdym razem uprzejmy, aczkolwiek w stu procentach obojętny uśmiech. Z jednym wyjątkiem. W ostatniej firmowej placówce, którą odwiedziłem, pracownik ściszył głos i zauważył:

- Jest ksiądz w błędzie. Przecież dopóki nie uda się doprowadzić do finału całej sprawy - a to jeszcze, jak ksiądz wie, potrwa - firma zarabia podwójnie, prawda?

- No, ale zasady, przyzwoitość, moralność - wyrzucałem z siebie bezładnie, kryjąc ogrom zdumienia za powtórzeniami.

- Niech ksiądz da spokój. Kto dzisiaj się przejmuje takimi sprawami? Każdy chce żyć, nie? - uśmiechnął się porozumiewawczo, jak do wspólnika. Zrobiłem minę pełną oburzenia na taką poufałość i sugestię wspólnictwa.

Zauważył.

- No co ksiądz robi miny? Telewizji nie ogląda? Nie widział ksiądz tego księdza, którego ostatnio pokazywali, jak sobie sprytnie dochody pomnażał? - powiedział wyraźnie dotknięty moją reakcją...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz