piątek, 11 lutego 2011

Przepis na

Raz po raz spotykam na swej drodze ludzi, którzy mają idealny pomysł, jak uszczęśliwiać innych. Problem z takimi ludźmi polega między innymi na tym, że nie pozostają na poziomie teoretycznym ze swym przekonaniem, ale gwałtowanie usiłują swój - ich zdaniem znakomity i niezawodny - przepis na szczęście ludzkie wprowadzić w życie. W dodatku zmierzają do tego, aby wypróbowywać go na mnie.

Nigdy nie czułem w sobie powołania do bycia królikiem doświadczalnym. Dlatego stawiam tego typu ludziom (chociaż oni często nie występują pojedynczo, ale w grupach, i to bywa całkiem sporych) gwałtowny opór, staję się nieprzyjemny, patrzę wrogo i otrząsam się z obrzydzeniem. Potem dręczą mnie oczywiście wyrzuty sumienia, że być może potraktowałem ich zbyt gburowato i że nie powinienem gasić zapału, zwłaszcza jeśli ktoś jest pełen pozytywnych intencji i chce dla mnie dobrze.

Rzecz w tym, iż bardzo trudno mnie przekonać do poglądu, że to akurat inni wiedzą lepiej ode mnie, jak mnie uszczęśliwić. Nie mam takich oporów jedynie w stosunku do Boga samego, ale On akurat ani razu przez minione ponad pół wieku nie usiłował mnie wbrew mojej woli uczynić szczęśliwym.

Dlatego bardzo proszę, jeśli komuś przyjdzie do głowy, aby mnie pilnie i w całkowitej sprzeczności z moimi chęciami uszczęśliwić, niech się zawczasu powstrzyma, nie posyła mi maila, SMS-a, nie dzwoni, nie nachodzi i w ogóle niech unika stawania na mej drodze. Dobrze radzę. Bo przecież z moją przewrotnością naraża się, zarówno pojedynczo, jak i grupowo, na poważne niebezpieczeństwo, że to ja zacznę uszczęśliwiać na siłę jego (lub ich). A bywam w takich razach okropnie konsekwentny ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz