sobota, 12 lutego 2011

Kapuściński i inni

''Kapuściński non-fiction" Artura Domosławskiego. Trudna rzecz. Trudna także w sposób osobisty dla mnie. Jako nastolatek byłem książkami Ryszarda Kapuścińskiego zachwycony. Nawet chyba więcej. Zafascynowany. Kapuściński był wśród tych, czytanie których naprowadziło mnie na myśl, a potem decyzję, by zająć się w życiu pisaniem. Nie był jedyny, ale był znaczący. Za dobrą monetę przyjmowałem wizerunek, jakim Kapuściński obdarzył sam siebie w tym, co pisał.

Teraz poznawanie za sprawą Domosławskiego innego spojrzenia nie tylko na samego Kapuścińskiego, ale też na to, co pisał, skłania do zastanowienia nad kwestią dobrych i złych drzew oraz ich owoców. Wpływu, jaki wywierają na siebie wzajemnie ludzie. Pytań, na ile inspirowanie przez kogoś, kto później okazuje się daleki od ideału, daje szansę na dobre dzieła?

Przychodzi mi na myśl aktualna bardzo sprawa, która w jakiś sposób jest podobna, choć ma znacznie poważniejszy i szerszy wymiar. To dotyka Kościoła. Chodzi o zgromadzenie Legion Chrystusa. Zapewne wielu wie, kim się coraz bardziej okazuje jego założyciel Marcial Maciel Degollado.

Wydawałoby się, że jedynym logicznym działaniem w istniejącej sytuacji jest natychmiastowe rozwiązanie założonego przez niego zgromadzenia. Rozgonienie na cztery wiatry. Wypalenie do korzenia. Wykopanie i spopielenie samego korzenia. Gdyby to ode mnie zależało, najprawdopodobniej taką właśnie podjąłbym decyzję. W myśl słów Jezusa: "Nie może dobre drzewo wydać złych owoców ani złe drzewo wydać dobrych owoców" (Mt 7,18). A jednak mój Kościół podjął inną decyzję. Zastanawiam się, jak bym się czuł, będąc członkiem tego zgromadzenia albo uczniem lub studentem którejś z prowadzonych przez nie szkół. Nie wiem.

Oczywiście, nie da się uniknąć pytania, czy przesiąknięty złem rodzic jest w stanie dać światu świętego...

Tylko Bóg potrafi sprawić, że ze zła ostatecznie wynika dobro. My nie. W czasie Wigilii Paschalnej w Exsultet padają słowa: "O, szczęśliwa wina, skoro ją zgładził tak wielki Odkupiciel!". Błogosławiona wina...

Skąd jednak pewność, że Bóg zainterweniuje, i w konkretnym przypadku złe drzewo urodzi dobre owoce?

"To jemu zawdzięczam swoją silną wiarę" - usłyszałem kiedyś o księdzu, który przez wiele lat wiódł podwójne, bardzo grzeszne życie. Kogoś jednak doprowadził do dobra, do wiary. W tym wypadku Bóg zainterweniował. A czemu nie zainterweniował w podobnej (choć nie aż tak drastycznej, jak tamta) sytuacji, w której ktoś po odejściu z kapłaństwa księdza, z którym był bardzo mocno związany, sam oddalił się od wiary i ostatnio dopytywał mnie, jak wystąpić z Kościoła?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz