Wiadomości
nadchodzące w ostatnich dniach z Watykanu (warto odnotować, że mamy do
czynienia z nasileniem strumienia informacji określonego charakteru,
które w obiegu najpierw nieoficjalnym, potem półoficjalnym, wreszcie
medialnym, pojawiają się już od dość dawna) niejednego głęboko
przygnębiają, innych dla odmiany cieszą zdecydowanie ponad miarę swojego
rzeczywistego znacznie. Przywodzą na myśl przeszłość, opisywaną w
niejednej książce zarówno ściśle trzymającej się faktów, jak i w tych, w
których autorzy pozwolili sobie na sporo fantazji.
Jedno
jest pewne. Takie rzeczy dziać się nie powinny. Ich bagatelizowanie, do
którego tendencję można tu i ówdzie dostrzec w komentarzach ludzi
uważających się za działających dla dobra Kościoła, byłoby błędem.
Poważnym. Nie wolno bowiem pobłażać złu w Kościele, nawet jeżeli dzieje
się on w czymś, co można nazwać "nakładką" na to, co w Kościele istotne,
na jego pierwotny zamysł. Z pewnością "nakładką" na kościelną
rzeczywistość jest istnienie państwa watykańskiego, ze wszystkimi
funkcjonującymi w nim strukturami i mechanizmami.
Rodzajem
nakładki są również rozwiązania dotyczące sprawowania w Kościele
władzy. Rozmawiałem dzisiaj w pewnym gronie ze znakomitym kościelnym
prawnikiem-kanonistą. Gdy rozmowa zeszła na kwestię rządzenia w
Kościele, prawnik ów jako rodzaj przypomnienia oczywistości stwierdził,
że również w nim istnieje trójpodział władzy. Coś mnie podkusiło, aby
zrobić zdumioną minę i udać, że słyszę o tym pierwszy raz w życiu.
Wielce szanowny prawnik dał się nabrać na moje marne aktorstwo i
przyniósł Kodeks Prawa Kanoniczego, aby mi podsunąć przed okulary
stosowne zawarte w nim sformułowanie. I chcę od razu podkreślić, że to
nie ja komentując ten kanon użyłem słowa "fikcja". Jak już wspomniałem, w
rozmowie uczestniczyło więcej osób. A ja ogromnym wysiłkiem woli
powstrzymałem się od zadania złośliwego i kompletnie odjechanego w sferę
abstrakcji i idiotyzmu pytania, czy Jezus zakładając Kościół znał
monteskiuszowski trójpodział władzy.
Kłopot w tym, że w
działalności Kościoła owe (przede wszystkim myślowe) "nakładki" były
zawsze. One wynikają z naszej przyziemności i ograniczoności
doczesnością. Miały nawet miejsce w najbliższym otoczeniu Jezusa, gdy
nauczał. Wynikiem takiej właśnie "nakładki" była skierowana do Jezusa
prośba dwóch uczniów, wspartych przez matkę, aby mogli zasiąść w
królestwie niebieskim po Jego prawicy i lewicy. Z "nakładkowego"
myślenia zresztą wynikała też pełna oburzenia reakcja reszty
towarzystwa, gdy sprawa nabrała rozgłosu...
Mimo swojego
wręcz przygruntowego źródła i doczesnego wymiaru, te "nakładki", bez
których jako Kościół nie jesteśmy w stanie się obejść i funkcjonować na
ziemi, mają wielkie znaczenie nie tylko dla wizerunku naszej wspólnoty.
One wpływają na jej realne życie i działanie tu na ziemi, na sposób, w
jaki Kościół wypełnia swoje podstawowe zadanie, jak realizuje zleconą mu
przez Jezusa misję. Dlatego muszą być jak najdoskonalsze i działać
najlepiej jak się da, a gdy się psują i zawodzą, jako wspólnota
Kościoła, powinniśmy jak najszybciej reagować i naprawiać, a w
niektórych przypadkach, po prostu wymieniać te nakładane na Kościół
mechanizmy, struktury, rozwiązania itd.
W przeciwnym razie
wadliwe nakładki będą utrudniały, hamowały, a może nawet uniemożliwiały
funkcjonowanie Kościoła zgodnie z Chrystusowym zamysłem. A w pewnym
momencie będziemy musieli zdać z tego sprawę przed Nim samym. stukam.pl
środa, 30 maja 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz