Natknąłem się na wygłoszony kilka tygodni temu wykład księdza
profesora Michała Hellera. Jednego z najwybitniejszych polskich
naukowców. Tego, o którym nawet niezbyt zainteresowani teologią i
filozofią usłyszeli cztery lata temu, gdy państwo nasze miało
wielomiesięczny problem, czy kazać ks. Hellerowi płacić podatek od
prestiżowej Nagrody Templetona, którą on natychmiast podarował na
Centrum Kopernika.
Wykład, którego cały tekst można przy
odrobinie cierpliwości znaleźć w Internecie, wygłoszony został z okazji
nadania księdzu profesorowi tytułu doktora honoris causa przez
Uniwersytet Jagielloński i wcale nie dotyczył pieniędzy, lecz idei.
Choć, jak stwierdził w nim sam ks. Heller, „Pieniądze mają jednak coś
wspólnego z ideami – jedne i drugie mogą ulec dewaluacji. Ale jest
między nimi zasadnicza różnica: jeżeli pieniądze ulegną dewaluacji,
jakaś dobra idea może wyprowadzić z finansowego kryzysu, ale jeżeli
zdewaluują się idee, nie pomogą żadne pieniądze”.
Ksiądz
profesor mówił o idei uniwersytetu. Przypominając, jak się uniwersytety
rodziły, zadał niepokojące pytanie: „Czy nie za bardzo odeszliśmy od
założycielskiej idei?”.
Mówił też rzeczy, od których od
razu zaczerwieniły mi się z emocji uszy, bo dotknął odważnie tematu
elitarności nauczania, który i mnie coraz bardziej porusza. Mówił też o
reformach edukacji, a mnie, jako synowi nauczycielki, od razu
przypomniało się, że odkąd zacząłem rozumieć, co mówią ludzie wokół,
wciąż słyszałem o trwającej reformie edukacji. Ustrój zdążył się w
międzyczasie zmienić, a permanentne reformowanie systemu nauczania
według wciąż nowych pomysłów jak trwało, tak trwa. Ks. Heller, jako
doświadczony nauczyciel akademicki, powiedział coś, co zmrozić może
każdego: „Po każdej reformie podstawowego i średniego nauczania
otrzymywaliśmy na pierwszy rok studiów uniwersyteckich gorzej
przygotowanych studentów. Nie pomimo reform, lecz z powodu nich”. Co
wydaje się logiczną konsekwencją upowszechniania wykształcenia. „Bo
przecież jeżeli nauczanie ma być coraz bardziej dostępne, to trzeba
dostosować wymagania do średniego (w więc coraz niższego) poziomu” –
uzasadnił ksiądz profesor, ale zaraz dodał, że on już od studenta
pierwszego roku wymaga nie tylko podstawowej znajomości języka
polskiego, umożliwiającej czytanie ze zrozumieniem i pisanie bez błędów
ortograficznych, ale także „żeby miał pewną dyscyplinę myślenia i
poprawnego wyciągania wniosków”.
Ks. Heller przypomniał,
że uniwersytety powstały na zasadach wysoce demokratycznych. Jednak
chwilę później zauważył: „Sama nauka, ze swej istoty, nie jest
demokratyczna: jedni pobierają naukę, drudzy uczą, jedni są zdolniejsi,
inni mniej. Znaczny procent pobierających naukę eliminuje się niemal
automatycznie. Nauka jest elitarna i jeżeli o tym się zapomina, droga do
bylejakości staje otworem”.
Muszę się tych słów nauczyć
na pamięć, żeby sobie je powtarzać w myślach za każdym razem, gdy
spotykam wybitnie uzdolnionych uczniów, marnujących swoje talenty w
przeciętnych szkołach, w których - mimo nawet najlepszej woli
nauczycieli - po prostu nie mogą się zgodnie ze swymi możliwościami
rozwijać. A w dalszej perspektywie, mimo ogromnego potencjału, jaki
posiadają, nie zasilą elit. Elit, które, moim zdaniem, wszędzie są po
prostu niezbędne. W Kościele także. stukam.pl
Tekst wygłoszony na antenie Radia eM
czwartek, 31 maja 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz