Wystarczy
uważnie przeczytać Dzieje Apostolskie i Listy w Nowym Testamencie, żeby
dostrzec, iż Kościół od samego początku miał problem z różnej maści
cwaniaczkami, a czasami szubrawcami, którzy się pod niego podszywali i z
wielką gorliwością pod jego szyldem głosili własne ideologie. Widać, że
Kościół pierwszych wieków tego typu działań zdecydowanie nie
akceptował, lecz starał się na wszelkie sposoby im zapobiegać i je
piętnować. Nie zgadzał się firmować każdego, kto się usiłował podeprzeć
jego autorytetem.
Coś się od tamtego czasu stało i już nie
widzę w Kościele katolickim takiej dbałości o to, aby nie dawać się
wykorzystywać przez różnego autoramentu spryciarzy. Wręcz przeciwnie,
coraz intensywniej dostrzegam tendencje do udzielania placet na
posługiwanie się kościelną marką postaciom, które o nauczaniu Kościoła
pojęcie mają mgliste i łagodnie mówiąc, wyrywkowe. Jest milcząca zgoda
na to, aby w łonie Kościoła funkcjonowały rozmaite jednostki, ale też
grupy i gromady, które co prawda deklarują z nim łączność, ale
faktycznie działają na jego szkodę. Przede wszystkim przez to, że
niejako występując w imieniu Kościoła, przedstawiają swoje prywatne
interpretacje i wymysły, jako jego nauczanie.
Chętnych do
podpinania się pod Kościół nie brakuje i brakować nie będzie. Pora chyba
jednak z tymi podpinaczami zacząć robić porządek, zanim do reszty
rozmyją i zafałszują zarówno rozumienie Kościoła, jako takiego, jak i
prawdę Ewangelii. Głosząc sami siebie z aprobatą Kościoła (choćby tylko
domniemaną przez milczenie stosownych władz kościelnych), nabierają siły
i coraz skuteczniej sieją zamęt w umysłach ludzi, proponując im zamiast
zdrowego pożywienia Dobrej Nowiny, wyprodukowaną według własnego
przepisu atrakcyjnie doprawioną papkę, która okazuje się trucizną.
Szczególnie
przykre i bolesne jest zjawisko uwiarygodniania i promowania tego typu
ludzi przez niektórych wysokich przedstawicieli Kościoła. Czują się oni
przez to nie tylko bezkarni, ale uprawnieni do przedstawiania się jako
rzeczywiści reprezentanci wspólnoty. Przede wszystkim stawiają się w
pozycji uprawomocnionych głosicieli Chrystusowej prawdy, chociaż w ich
przekazie niejednokrotnie są jej śladowe ilości.
Usłyszałem
niedawno, jako świadek rozmowy w nie byle jakim gronie, uzasadnienie
dla braku reakcji odpowiednich władz Kościoła na takie postawy, w
postaci cytatu słów Jezusa: "Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest
z nami". Uzupełniono go wskazówką, że błądzić jest rzeczą ludzką, a
skoro ktoś, choć mija się z prawdą, deklaruje łączność z Kościołem, to
nie warto wszczynać jakichś szczególnych działań, bo przecież
najważniejsza jest dobra wola. "Jeśli ktoś broni Kościoła, to choćby
czynił to nieudolnie i błędnie podawał jego naukę, nie należy mu
przeszkadzać w sytuacji, jaką obecnie mamy. Na wojnie każdy
sprzymierzeniec się liczy, a nikt nie zaprzeczy, że jesteśmy w sytuacji
wojny" - padło wyjaśnienie.
Nie wiem dlaczego, ale
zacząłem się obawiać, że za chwilę usłyszę, iż w obronie Kościoła warto
zawrzeć nawet pakt z diabłem. Więc czym prędzej przestałem się
przysłuchiwać tej rozmowie. stukam.pl
środa, 9 maja 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz