piątek, 11 maja 2012

Skąd ta trauma przy pierwszej spowiedzi?

Czytam tekst redaktora-seniora w najnowszym "Tygodniku Powszechnym", mający być chyba łagodnym wprowadzeniem w zamieszczony na sąsiedniej stronie artykuł wzywający do odwrócenia kolejności i spowodowania, aby dzieci do pierwszej Komunii świętej przystępowały bez uprzedniego pierwszego przystąpienia do sakramentu pokuty i pojednania.

Redaktor-senior relacjonuje autobiograficznie:

"Przyznaję: mam kłopot ze spowiadaniem dzieci przed I Komunią. Czuję się bezradny i nieudolny, nie umiem sprostać sytuacji. A sytuacja jest osobliwa. Długa, niespokojna kolejka maluchów (bo ile czasu maluchy mogą spokojnie stać w kolejce?). Konfesjonał. Mały pokutnik klęka i ani go widać, ani słychać. Trzeba powiedzieć, żeby wstał, ale tak, by nie wyszło na to, że już na wstępie zrobił coś nie tak. Mówię, i on wstaje. Teraz jesteśmy blisko siebie. Będziemy rozmawiać... przez kratę. Szeptem. Wiem, że przydarza mu się coś takiego po raz pierwszy w życiu: przez kratę, szeptem. Jak rozmawiać? Mały pokutnik jest przygotowany. Szelest kartki (grzechy pożyczone od kolegi?) albo wyuczony tekst: „Przystępuję do spowiedzi po raz pierwszy...”. Ta formułka tak mu się wbije w pamięć, że do końca życia każdą spowiedź będzie rozpoczynał słowami „przystępuję do spowiedzi”, bez podawania numeru oczywiście. Czasem po wstępnej formułce wyuczony tekst („szczypię, pluję, kopię, drapię, więcej grzechów nie pamiętam”), a czasem zaskakująco poważna, wypowiadana z namysłem konfrontacja z własnym życiem".

Czytam to i od razu w mojej głowie rozlega się zgrzyt. "Mały pokutnik klęka i ani go widać, ani słychać. Trzeba powiedzieć, żeby wstał, ale tak, by nie wyszło na to, że już na wstępie zrobił coś nie tak. Mówię, i on wstaje". Dziwne. Nie rozumiem tego. Nie rozumiem opisanego tu zachowania spowiednika.

Niejednokrotnie w życiu zdarzyło mi się spowiadać dzieci, które po raz pierwszy przystępowały do sakramentu pokuty i pojednania. Dzieci, których sam nie przygotowywałem do tego ważnego wydarzenia, choć uważam, że sytuacja właściwa to taka, gdy pierwszym spowiednikiem jest ksiądz, który uczestniczył w przygotowywaniu małych penitentów.

Jednak znalazłszy się w sytuacji, w której powyższej zasady nie udało się zrealizować, zanim siadam do konfesjonału, staram się dowiedzieć, w jaki sposób dzieci zostały przygotowane. Czy będą klękać, czy stać. Jaką formułkę znają. I to ja się dostosowuję do sytuacji, a nie ustawiam wszystkich, a zwłaszcza dzieci, pod własne oczekiwania i przyzwyczajenia.

Dotychczas wydawało mi się, że to zachowanie oczywiste i nie przyszło mi do głowy, aby na przykład dzieci nauczone przez katechetkę czy innego duchownego, klękać u kratek konfesjonału, stawiać do pionu... Moim zdaniem nie da się takiej operacji przeprowadzić w taki sposób, aby dzieciak nie odczuł, że "już na wstępie zrobił coś nie tak"...

Coś mi się wydaje, że nie zawsze trzeba armii psychologów, aby ustalić przyczyny traumy związanej z pierwszą spowiedzią... :-| stukam.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz