Czytam
tekst redaktora-seniora w najnowszym "Tygodniku Powszechnym", mający
być chyba łagodnym wprowadzeniem w zamieszczony na sąsiedniej stronie
artykuł wzywający do odwrócenia kolejności i spowodowania, aby dzieci do
pierwszej Komunii świętej przystępowały bez uprzedniego pierwszego
przystąpienia do sakramentu pokuty i pojednania.
Redaktor-senior relacjonuje autobiograficznie:
"Przyznaję:
mam kłopot ze spowiadaniem dzieci przed I Komunią. Czuję się bezradny i
nieudolny, nie umiem sprostać sytuacji. A sytuacja jest osobliwa.
Długa, niespokojna kolejka maluchów (bo ile czasu maluchy mogą spokojnie
stać w kolejce?). Konfesjonał. Mały pokutnik klęka i ani go widać, ani
słychać. Trzeba powiedzieć, żeby wstał, ale tak, by nie wyszło na to, że
już na wstępie zrobił coś nie tak. Mówię, i on wstaje. Teraz jesteśmy
blisko siebie. Będziemy rozmawiać... przez kratę. Szeptem. Wiem, że
przydarza mu się coś takiego po raz pierwszy w życiu: przez kratę,
szeptem. Jak rozmawiać? Mały pokutnik jest przygotowany. Szelest kartki
(grzechy pożyczone od kolegi?) albo wyuczony tekst: „Przystępuję do
spowiedzi po raz pierwszy...”. Ta formułka tak mu się wbije w pamięć, że
do końca życia każdą spowiedź będzie rozpoczynał słowami „przystępuję
do spowiedzi”, bez podawania numeru oczywiście. Czasem po wstępnej
formułce wyuczony tekst („szczypię, pluję, kopię, drapię, więcej
grzechów nie pamiętam”), a czasem zaskakująco poważna, wypowiadana z
namysłem konfrontacja z własnym życiem".
Czytam to i od
razu w mojej głowie rozlega się zgrzyt. "Mały pokutnik klęka i ani go
widać, ani słychać. Trzeba powiedzieć, żeby wstał, ale tak, by nie
wyszło na to, że już na wstępie zrobił coś nie tak. Mówię, i on wstaje".
Dziwne. Nie rozumiem tego. Nie rozumiem opisanego tu zachowania
spowiednika.
Niejednokrotnie w życiu zdarzyło mi się
spowiadać dzieci, które po raz pierwszy przystępowały do sakramentu
pokuty i pojednania. Dzieci, których sam nie przygotowywałem do tego
ważnego wydarzenia, choć uważam, że sytuacja właściwa to taka, gdy
pierwszym spowiednikiem jest ksiądz, który uczestniczył w
przygotowywaniu małych penitentów.
Jednak znalazłszy się w
sytuacji, w której powyższej zasady nie udało się zrealizować, zanim
siadam do konfesjonału, staram się dowiedzieć, w jaki sposób dzieci
zostały przygotowane. Czy będą klękać, czy stać. Jaką formułkę znają. I
to ja się dostosowuję do sytuacji, a nie ustawiam wszystkich, a
zwłaszcza dzieci, pod własne oczekiwania i przyzwyczajenia.
Dotychczas
wydawało mi się, że to zachowanie oczywiste i nie przyszło mi do głowy,
aby na przykład dzieci nauczone przez katechetkę czy innego duchownego,
klękać u kratek konfesjonału, stawiać do pionu... Moim zdaniem nie da
się takiej operacji przeprowadzić w taki sposób, aby dzieciak nie
odczuł, że "już na wstępie zrobił coś nie tak"...
Coś mi się wydaje, że nie zawsze trzeba armii psychologów, aby ustalić przyczyny traumy związanej z pierwszą spowiedzią... :-| stukam.pl
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz