Podobno
w Polsce funkcjonują już co najmniej trzy "obiegi". Na moje oko różnią
się jedynie zestawem kolesiów i znajomych królika, którzy podzielili
między siebie funkcje guru i zapatrzonych w nich fanatycznych członków
sekty. Poza tym mechanizm, a w dużej części również zawartość
poszczególnych "obiegów", jest dokładnie taki sam. Istotą tego
mechanizmu jest wykluczanie. Coś jak w powiedzonku "Nie ma wolności dla
wrogów wolności". A skoro jest wykluczanie, to musi być sąd i wyrok.
Więc poszczególne "obiegi" zajmują się nieustannie wynajdywaniem
oskarżonych i robieniem pokazowych procesów. W istniejących "obiegach"
właśnie o to chodzi. O to, aby było "na pokaz". Pokazówki muszą być
spektakularne. Inaczej nie ma sensu ich robić, a tym bardziej w nie
inwestować czasu i pieniędzy.
Eryk Mistewicz przypomniał dzisiaj na Facebooku swoją wypowiedź z kwietnia br. dla jednego z brukowców. Tekst zaczyna się następująco:
"Nie
zgadzam się z prezydentem Bronisławem Komorowskim utyskującym na upadek
polskiej klasy politycznej. Nie bądźmy hipokrytami. Agresja, a nawet
zwykłe chamstwo opłaca się wszystkim uczestnikom tego spektaklu".
Potem
w pięciu punktach konsultant marketingu politycznego wykłada, dlaczego
agresja opłaca się politykom, dlaczego opłaca się PiS, a dlaczego
Platformie.
Dwa ostatnie punkty brzmią:
"Po
czwarte, opłaca się mediom. Oglądalność najbardziej szalonych występów
Stefana Niesiołowskiego i Joachima Brudzińskiego, jak wcześniej
konferencji Rutkowskiego, gwarantuje dużą publikę i zaspokojenie
oczekiwań reklamodawców. Proste, miłe, przyjemne.
Po piąte, opłaca
się nam wszystkim. Dzięki podnoszącemu się poziomowi agresji polityków
możemy się socjalizować, czyli mówiąc inaczej: mamy o czym rozmawiać ze
znajomymi. Politycy nauczyli się, jak narzucać mocne tematy. Jak wejść
do naszych domów i tam pozostać. A my ich przecież nie wyprosimy,
prawda?".
W świetle krótkiej analizy Mistewicza łatwo
dojść do wniosku, nie da się nie tylko uprawiać polityki, ale również
stworzyć i utrzymać liczącego się medium, w którym agresja byłaby
nieobecna.
Zostawiając na boku politykę, skupmy się na
środkach przekazu. Tego typu przedsięwzięcia, jeśli wykluczają agresję,
muszą mieć charakter niszowy i deficytowy. Jeśli ktoś nie chce dokładać
do medium, które prowadzi, musi przyjąć założenie, że ludzie to w
zdecydowanej większości żądni krwi idioci, którzy najlepiej bawią się,
oglądając, jak inni robią sobie wzajemnie krzywdę.
Założenie to stare prawie jak świat. Równie stary przepis na robienie pieniędzy.
Czy
to znaczy, że nie ma w Polsce drugiej dekady XXI wieku miejsca na
czwarty "obieg", w którym agresja nie byłaby podstawową siłą napędową?
Nie wiem. Nie wiem, czy jest wystarczająco liczna grupa ludzi zmęczonych
narzucaną im ze wszystkich stron agresją, którzy mimo to chcą korzystać
z dobrodziejstw środków przekazu. Ludzi, którzy rozumieją różnicę
między dyskusją a pyskówką, między sporem a mordobiciem, między różnicą
zdań a awanturą.
Myślę, że tacy ludzie, którzy mają dość
epatowania ich chamstwem, agresją, brutalnością w najrozmaitszych
odmianach i odcieniach, muszą się najpierw policzyć. Zobaczyć, ilu ich
jest. Być może to już jest licząca się siła społeczna, tyle, że
rozdrobiona i zatomizowana. Ktoś ma pomysł na wydarzenie, które pozwoli
się takim ludziom zobaczyć, policzyć i zorientować w możliwościach? stukam.pl
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz