Byłem
kiedyś na wykładzie poświęconym temu, w jaki sposób chrześcijanin
powinien podchodzić do swojej pracy. Mówca starał się na różne sposoby
przekonać słuchaczy, że praca nie jest wcale karą za grzech pierworodny,
jak niejeden wierzący głęboko katolik współcześnie uważa, lecz stanowi
pierwotne powołanie człowieka, którego Bóg stworzył, aby "uprawiał
ogród".
Duża część wykładu poświęcona była temu, że
wykonując jakieś polecenie albo zadanie uczeń Chrystusa powinien się
skupić na tym, aby wypełnić je jak najlepiej dlatego, że realizuje je
dla drugiego człowieka, dla bliźniego. Wykładowca dowodził, że pracować
trzeba w duchu służby i miłości bliźniego, starając się ze wszystkich
sił, aby ten, do kogo trafi owoc naszego wysiłku, czuł się w pełni
usatysfakcjonowany, aby nie miał wątpliwości, że nie był obojętny temu,
kto pracował, nawet, jeżeli nigdy w życiu się nie spotkają i nie
poznają.
Wykład słyszałem wiele lat temu i wielu
szczegółów nie pamiętam. Nie umiem sobie też przypomnieć bardzo
zgrabnych sformułowań, których mówca używał, choć pamiętam, że były
dopracowane i celne. Pamiętam też, że czułem, iż wykładowca naprawdę
rzetelnie się do swego zadania przygotował i nie wyczułem w nim chęci
"odbębnienia" swojego, zgarnięcia kasy i powrotu w domowe pielesze.
Dlaczego nagle dzisiaj przypomniałem sobie tamten wykład?
Być
może dlatego, że poprosiłem kogoś, aby zaniósł moje notatki na miejsce,
z którego miałem je wygłosić. Gdy się na wspomnianym miejscu znalazłem,
moje starannie wydrukowane i przycięte do poręcznego rozmiaru zapiski
istotnie leżały przede mną.
Tyle, że do góry nogami... stukam.pl
piątek, 25 maja 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz