Jednym z tematów dnia są dziś samobójstwa księży.
W "Rzeczpospolitej" dzisiaj na ten temat dwa teksty. Jeden o. Józefa Augustyna. W wersji drukowanej bardzo mocno okrojony. W wersji zamieszczonej w Internecie
głęboko analityczny, skupiający się przede wszystkim na społecznym
odbiorze faktu odebrania sobie życia przez księdza. Trochę zawodu
odczułem, znajdując na samym początku zastrzeżenie autora "Nie chcę snuć
refleksji na temat psychicznej odporności księży czy też o ich
przygotowaniu do kapłaństwa, ale jedynie napisać o tym, jak winniśmy
przeżywać „skandal" samobójczej śmierci księdza i jaka lekcja płynie z
tego tak dla świeckich, jak i duchownych". Chętnie przeczytałbym równie
staranną analizę psychicznej odporności duchownych, zwłaszcza w
wykonaniu takiego autora, jak o. Augustyn.
Drugi
to tekst o charakterze informacyjnym, napisany przez promującą właśnie w
całym kraju swoją najnowszą książkę o siostrze Faustynie, Ewę K.
Czaczkowską. Tekst mówi wyłącznie o jednej diecezji, już w leadzie
stawiając tezę, że "W najbardziej religijnym regionie kraju, w diecezji
tarnowskiej, kapłani najczęściej odbierają sobie życie". Tekst można
odczytać, jako jedno wielkie oskarżenie dotyczące zarządzania diecezją,
formacji księży, ich relacji z przełożonymi, a nawet braku w diecezji
ośrodka zajmującego się duchownymi w kryzysie.
Niejeden
raz wypowiadałem się już w rozmaitych formach na temat tożsamości
księdza w czasach współczesnych. Zwłaszcza księdza w Polsce. W kraju, w
którym są dwa bardzo szerokie marginesy, jakie stanowią z jednej strony
bardzo głęboko zakorzeniony klerykalizm, a z drugiej ostro się
rozwijający i znajdujący nowy, odmienny od urzędowego, PRL-owskiego,
kształt antyklerykalizm (którego jednym z wykwitów jest szokujący wielu
wynik ostatnich wyborów parlamentarnych). Przestrzeń na "normalność"
pomiędzy tymi dwoma skrajnościami w mojej ocenie jest niebezpiecznie
mała, a skoro tak, to nie jest ona w stanie pomieścić wszystkich
duchownych, którzy pragnęliby się w niej znaleźć. Nakręcanie nastrojów i
radykalizacja poglądów (bo niekoniecznie postaw) powoduje, że to, co
powinno być marginesem, nie tylko przestaje nim być, ale coraz bardziej
się poszerza, obejmując swoim zasięgiem coraz nowe ofiary.
Nie
ma co udawać. Także wśród polskich księży coraz wyraźniej widać dwa
obozy, budowane na zdecydowanie różnej wizji nie tylko kapłaństwa, ale
również (co nieuniknione) - Kościoła.
Istnienie coraz
wyraźniejszych podziałów w gronie samych księży według mnie jest
wynikiem wyjątkowo trudnych czasów, jakie nastały dla duchownych
katolickich w Polsce po roku 1989. Dziś, dwadzieścia kilka lat po tamtym
przełomie, w mojej ocenie nadchodzi czas fundamentalnych decyzji,
dotyczących nie tylko roli i miejsca księdza w Kościele katolickim w
Polsce oraz w społeczeństwie, ale również sięgających do fundamentalnej
kwestii tożsamości kapłańskiej w rzeczywistości, która właśnie się
kształtuje w naszym kraju.
W Polsce dokonują się właśnie
bardzo ostre, krańcowe wręcz, zmiany świadomości ludzi ją
zamieszkujących. Wstępujące pokolenie ukształtowało się w bardzo
skomplikowanych, niestabilnych warunkach, a jego oczekiwania wobec życia
są ogromne. Dotyczy to również tych, którzy zdecydowali się
odpowiedzieć na głos powołania do szczególnej posługi w Kościele, który
według swego przeświadczenia usłyszeli. Swoją wizję kapłaństwa budują
oni jednak przede wszystkim patrząc na księży, którzy przygotowywali się
do pełnienia posługi w zupełnie innych warunkach, w czasach, w których
Kościół katolicki w Polsce podejmował cały szereg zadań zastępczych,
bardzo mocno angażując w ich wypełnianie właśnie duchownych, a nie
świeckich.
Uważam, że ogromne zmiany w sposobie życia i
wypełniania misji, jakie w ciągu minionych dwóch dekad dotknęły polskich
księży, nie są w Kościele, zarówno przez hierarchię, jak i przez
świeckich (o różnym stopniu zaangażowania w życie wspólnoty) w
wystarczającym stopniu dostrzegane i analizowane. Tymczasem wystarczy
wskazać tylko radykalne zmiany, jakie wywołało w różnych sferach
kapłańskiego życia przywrócenie katechezy do szkół, aby uświadomić
sobie, że w praktyce mamy do czynienia z gwałtownym przemodelowaniem z
jednej strony sposobu postrzegania sporej grupy ludzi (ksiądz w szkole
jest dziś przede wszystkim jednym z wielu nauczycieli), a z drugiej
strony kształtu ich codziennej egzystencji (chodzenie "do pracy" do
szkoły wymusiło liczne zmiany, na przykład, w formach wspólnotowego
życia tam, gdzie jest kilku księży).
W moim odczuciu w
ciągu minionych dwudziestu lat nastąpiło znaczące rozluźnienie więzi,
łączących polskich księży. Myślę, że mamy do czynienia z postępującą
atomizacją tego "środowiska". Równocześnie istniejące struktury i
mechanizmy regulujące funkcjonowanie duchowieństwa katolickiego w
Kościele w Polsce okazały się niewydolne i zabrakło ich "aktualizacji".
Z
informacji, jakie uzyskałem, wynika, że w opisanej w "Rzeczpospolitej"
diecezji tarnowskiej temat samobójstw księży był poruszany publicznie i
podejmowane były próby analizy. Podobno w sierpniu ubiegłego roku mówił
na ten temat ówczesny biskup. Omawiając konkretne wydarzenia, o jednym z
nich miał powiedzieć: "W tym przypadku nie zostały wykorzystane ani
uruchomione kościelne struktury i mechanizmy. Zmarły nie zwracał się w
swojej sprawie do dziekana, ani do ojca duchownego dekanatu; można więc
zaryzykować stwierdzenie, że niejako urzędowe struktury pomocy
kapłańskiej nie zafunkcjonowały. Z bólem trzeba stwierdzić, że nie
zafunkcjonowały również relacje koleżeńsko-przyjacielskie; pewnie nie
usłyszał rady: idź do biskupa, ani sam z takiej możliwości nie
skorzystał. Wybrał najgorsze z możliwych rozwiązań. Odebrał sobie życie,
nie unikając infamii i rzucając poważny cień na osoby duchowne, na
parafię". Ponoć mówił też o odpowiedzialności, jaką dźwigają na sobie
ci, którzy pozwolili usiąść za kierownicą pijanemu księdzu i o
bezradności specjalistów wobec duchownych dotkniętych depresją.
Próbowałem znaleźć pełny tekst tego wystąpienia w Internecie. Nie
znalazłem. Może szkoda, że go tam nie ma?
Zastanawiam się
też, czy stan psychiczny polskich księży katolickich jest przedmiotem
systematycznych badań w którejś z uczelni. Bezskutecznie usiłuję sobie
przypomnieć, czy kiedykolwiek w programie plenarnych zebrań episkopatu
widziałem ten temat. Z drugiej strony niebagatelną kwestią jest, moim
zdaniem, podjęcie przemyślanych działań dotyczących kształtowania
wizerunku współczesnego polskiego księdza katolickiego w przestrzeni
publicznej. Są one szczególnie potrzebne w kontekście wspomnianego
przeze mnie wyżej budowania kapłańskiej tożsamości na najbliższe
dziesięciolecia, a może nawet na dłuższy okres czasu.
O.
Augustyn nie wprost napisał w "Rzeczpospolitej", że księża swoim
sposobem prezentowania kapłaństwa i oraz "niejawnym", by nie powiedzieć
"maskowanym" sposobem życia przyczyniają się do fałszowania swojego
wizerunku (użył sformułowania "przyczyniają się do idealizacji"). Myślę,
że ma bardzo dużo racji. Wielu z nas, księży, ulega pokusie
"odczłowieczenia" w oczach wiernych, nie protestujemy, gdy traktują nas z
przesadną czcią, jak nadludzi, albo wręcz otaczają niesprawiedliwym
uwielbieniem.
Utkwił mi w pamięci ponury żart pewnego
mocno oddalonego od Kościoła człowieka, nieźle jednak obeznanego z
Pismem świętym. Zapytał mnie, czy wiem, dlaczego w Dziejach Apostolskich
tak szczegółowo jest opisana reakcja Pawła i Barnaby na próby uznania
ich za wcielenie bogów. Gdy odpowiedziałem pytającym spojrzeniem,
wyjaśnił mi z goryczą: "Bo to ostatni przypadek, gdy duchowny w Kościele
odmówił traktowania go jak Boga".
Ten, kto zgadza się na
to, aby inni uważali go za lepszego niż jest, a nawet im w tym pomaga i
ich w błędzie utwierdza, sam również jest w znacznym stopniu winien
presji, pod która się rychło znajdzie. Presji, która go wcześniej czy
później zniszczy. Jak robaka. stukam.pl
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz