poniedziałek, 13 września 2010

"Demoralizujący" ciąg dalszy

Dramatyczna historia mojej nierównej walki z butem, który po wakacyjnej przerwie postanowił dać mi się we znaki (post z 5 września br.) nabrała większego rozgłosu niż mogłem się spodziewać. Otrzymałem szereg rad, jak sobie z krnąbrnym reprezentantem świata obuwia poradzić. Nie ukrywam, że większość z nich się na nic nie przydała, bo w końcu już parę lat żyję na tym świecie i z niejednym butem usiłującym do siebie dopasować moje stopy przyszło mi się zmierzyć. Ale zawsze chodziło o buty nowe, a nie o takie, które po długotrwałej służbie i zgodnej koegzystencji pokazywały swe drugie oblicze, atakując znienacka niczego złego się nie spodziewające moje dolne kończyny.

Być może dlatego jakoś nie przyszło mi do głowy potraktować buta starym sposobem, który zwykle się sprawdzał na nowych butach. Ale na szczęście jeden znajomy mi go przypomniał:

- Potraktuj go wódką - powiedział.

No tak, alkohol! Idealny środek rozmiękczający nawet największego twardziela! Wódki co prawda nie mam, ale spirytus kosmetyczny w łazience jak bardziej. Więc napoiłem buta wysokoprocentowym alkoholem raz. Trochę pomogło. No to dostał "na drugą nóżkę". I poskutkowało! But się poddał. Znów układa się na mojej stopie grzecznie, nie uciska, nie wywołuje pęcherzy, nie sprawia bólu.

No tak, ale gdzie tu jakaś pozytywna wymowa? Toż to demoralizująca historia o rozmiękczaniu alkoholem. I to wysokoprocentowym! O używaniu może i do dobrych celów, ale środków niegodnych...

Ejże? Czy alkohol jest czymś złym sam w sobie? Czy może jednak jest moralnie obojętny i dopiero człowiek decyduje, czy używa go właściwie czy niewłaściwie? Czytał ktoś w Piśmie Świętym bardzo pozytywne wypowiedzi na temat wina? Ja czytałem.

Przypomniała mi się historia, która mnie spotkała niedawno. Otóż przyszedł do mnie ksiądz z wątpliwościami. Chodziło o "nadajniki internetu", zainstalowane na kościelnej wieży. "Czy Kościół powinien przyczyniać się do upowszechniania internetu, skoro jest w nim tyle złego?" - pytał zafrasowany duchowny. "Ale jest też dużo dobrego" - powiedziałem, dodając, że Internet jest moralnie obojętnym narzędziem.

Inna sprawa, że osobiście jestem raczej niechętny (poza sytuacjami całkowicie wyjątkowymi) instalowaniu na świątyniach jakichkolwiek świeckich urządzeń typu przekaźniki komórkowe, bo przecież są to budynki, które konsekrujemy, wyłączając je dla Boga. Ale motywacja przedstawiona przez tego księdza ma zupełnie inny charakter. Moim zdaniem nietrafny. Czy Kościół powinien zrezygnować z upowszechniania edukacji, skoro ktoś, kto nauczy się czytać, może potem przeczytać dużo złych i demoralizujących rzeczy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz