Nie mogę się przyzwyczaić, że po pewnych remontach, naprawach i wymianach, w moim kranie gwałtownie wzrosło ciśnienie. Przyzwyczajony do tego, że woda płynie raczej spokojnie, wciąż otwieram jej ujście zamaszyście i od razu "na pełny regulator". Rezultat tego przyzwyczajenia w zmienionych warunkach jest fatalny. Zwłaszcza, gdy próbuję nalać wody do szklanki. Dawniej, gdy strumień był powstrzymywany rozmaitymi zanieczyszczeniami wewnątrz rur, wylewek i jak się tam ta cała armatura nazywa w szczegółach, napełnienie szklanki nie wymagało ani delikatności, ani ostrożności, ani... myślenia. Teraz jest inaczej. Silny strumień uderza w dno szklanki i powoduje wielką fontannę, dzięki której jestem mokry ja, mokra jest podłoga wokoło, a w szklance... niemal pusto.
Teraz, żeby skutecznie napełnić szklankę, najlepiej otworzyć kran do połowy, a nawet tylko do jednej trzeciej.
Coś chyba podobnego dzieje się z kwestią głoszenia dzisiaj Ewangelii. Możliwości nam gwałtownie wzrosły. Strumień nie jest sztucznie hamowany przez brudy, utrudnienia, przeszkody. A jednak "szklanki", które chcemy napełniać, niejednokrotnie są znacznie bardziej puste, niż dawniej. Ledwie parę kropel z obfitego strumienia pozostaje w nich na dnie.
Okazuje się, że zbyt silny strumień jest mniej skuteczny niż cienki strumyczek...
środa, 15 września 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz