sobota, 4 września 2010

W sprawie jabłek

„Nie siedź tak, tylko pozbieraj te jabłka, które spadły i daj do jedzenia” – powiedziała żona mojego znajomego. Pozbierał. Upchał je na jakiejś plastikowej tacce i postawił na stole, przy którym siedzieliśmy w ogrodzie. Jabłka sobie leżały i nikt się nie kwapił, żeby je jeść, chociaż po ogrodzie hasała spora gromadka dzieci. Ja sam zresztą też nie za bardzo miałem ochotę. No bo kto ma ochotę jeść jabłka, które są poobijane, mają jakieś brązowawe plamy, a gdzieniegdzie może nawet jakiś robaczek się trafi...?

Gdy żona mojego znajomego zauważyła, w jaki sposób rozwiązał on sprawę jabłek, spojrzała na niego wymownie i bez słowa zabrała ze stołu całą tackę z owocami. Po niedługim czasie postawiła na stole elegancki półmisek, który wypełniały zgrabne ćwiarteczki obranych jabłek, a obok w miseczce złocił się miód, w którym można była kwaskowate cząstki zanurzyć. Nie tylko ja z entuzjazmem rzuciłem się na tak atrakcyjnie podane owoce. Na wyścigi z dziećmi błyskawicznie opróżniliśmy półmisek. Wiedziałem, że to te same jabłka, które leżały smutno pod drzewem, a potem zniechęcały potencjalnych konsumentów niefajnym wyglądem. Wiedziałem, a jednak jadłem je ze smakiem i zazdrośnie odprowadziłem wzrokiem ostatnią ćwiartkę, którą sprytnie zdobył najmłodszy dzieciak.

Przypomniała mi się ta jabłkowa przygoda, gdy przyglądałem się tegorocznym obchodom rocznicy podpisania porozumień sierpniowych i gdy czytałem w mediach komentarze określające je jako kompletną klapę i katastrofę. Fakt, było w tych obchodach trochę poobijanych, trochę niesmacznych, trochę może nawet robaczywych i budzących obrzydzenie chwil i sytuacji. Ale przecież, jeśli spojrzeć na poszczególne elementy rocznicowe, było tam mnóstwo rzeczy fajnych, świątecznych, budzących nie tylko refleksję, ale również słuszną dumę z tego, co przed laty wspólnym solidarnym wysiłkiem, osiągnęliśmy. Rzecz jednak w tym, jak to zostało nam podane.

Wiem, łatwiej jest pozbierać wszystko jak leci i rzucić byle jak ludziom przed nosy. To nie wymaga wysiłku. Ale czy tak wiele wysiłku trzeba, aby te same kąski obrać z tego, co brzydkie, złe i szkodliwe, po czym podać ludziom w taki sposób, aby chcieli na nie nie tylko spojrzeć, ale również przyjąć z przyjemnością, a może nawet z radością i satysfakcją?

Kiedy kilka dni później znów odwiedziłem moich znajomych od jabłek, widziałem na własne oczy, jak pan domu pozbierane spod drzewa jabłka osobiście obierał, dzielił na ćwiartki i elegancko układał na kolorowym półmisku. Widziałem też dzieci, które przerywały zabawę i ustawiały się w kolejce, czekając aż tata skończy przygotowywać owoce. Niestety, nie udało mi się dobrać do jabłek przed nimi. Załapałem się tylko na jedną ćwiartkę. A w ogóle, to przypomniało mi się, że przecież ja nie za bardzo lubię jabłka. Chyba, że ktoś mi je obierze, pokroi i poda na fajnym talerzu.

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz