sobota, 25 grudnia 2010

Zwykli, porządni ludzie

Za oknami było ciemno. I zimno. I jakoś tak, że nie za bardzo chciało się wyjść. Dlatego siedząc całą rodziną w domu przy stole czuli się dobrze i bezpiecznie. I mieli do tego prawo.

Od rana nie był to łatwy dzień. Najpierw rano do pracy. Na szczęście udało się wyjść trochę wcześniej, bo przecież w tym dniu w domu naprawdę jest mnóstwo roboty. Już samo przygotowanie wieczerzy dla siedmiu osób, no bo tak: oni dwoje, trójka dzieci i teściowie, to mnóstwo pracy. Dla wszystkich. Bo u nich w domu nie było tak, że tylko mama zapracowana, a reszta rodziny z nudów patrzy w telewizor albo szuka jakiegoś zajęcia na siłę. Wiadomo od zawsze było, że w tym domu świętowanie przygotowują wszyscy. Po to, aby potem móc szczerze i bez wyrzutów sumienia, jakichś pretensji, przesadnego zmęczenia tylko niektórych, wspólnie świętować.

Siedzieli więc teraz w miłej, naprawdę miłej, nie jakiejś sztucznej i naciąganej atmosferze przy wigilijnym stole. Choinka rozświetlała pokój dodatkową jasnością. Jak zawsze na stole znalazło się dodatkowe nakrycie. Słychać było w tle kolędy. Już byli po modlitwie, czytaniu fragmentu Pisma Świętego, łamaniu się opłatkiem. Z prawdziwą przyjemnością i poczuciem współudziału w tworzeniu tej wyjątkowej w roku chwili, jedli pyszne, uświęcone rodzinną tradycją, potrawy. W głowie odliczali już godziny do chwili, w której mimo niesprzyjającej pogody trzeba będzie wyjść na Pasterkę...

I wtedy ktoś zadzwonił do drzwi. Podświadomie się policzyli, sprawdzając, czy przy stole są wszyscy, którzy być powinni. Byli wszyscy. Więc kto się dobijał? Komu się w ogóle chciało wychodzić w wigilijny wieczór i niepokoić rozpoczynających świętowanie ludzi?

- Idź, zobacz kto to - powiedział pan domu do najmłodszej pociechy.

Dziecko poszło. Po chwili wróciło.

- Jakiś pan z panią szukają noclegu - powiedziało.

W pokoju zapadła cisza. Jedyne dodatkowe miejsce do spania zajęli teściowie. Dorośli popatrzyli na siebie bezradnie. Pani domu chciała coś powiedzieć, ale mąż wpadł jej w słowo:

- Przeproś bardzo tych państwa, ale u nas nie ma miejsca - polecił najmłodszej latorośli...


Ktoś pomyśli, że to wydumana na dzisiejszą okoliczność historyjka. Wcale nie. Bo takie rzeczy się zdarzają. Ponad dwa tysiące lat temu też. Nie wiemy dokładnie, kiedy. To był przecież też niełatwy dzień w Betlejem. Zamęt, przemieszczający się ludzie, bo przecież trwał spis zarządzony przez cesarza. Ludzie byli zajęci mnóstwem spraw, byli zmęczeni, chcieli mieć trochę spokoju, czasu dla siebie, dla rodziny. Betlejem to nie było miasto zamieszkane przez samych złych, wrednych, wrogo nastawionych do wszystkich ludzi. Nie, to byli zwykli, przeciętni ludzie. Całkiem dobrzy i porządni ludzie.

Więc dlaczego nie przyjęli Maryi i Józefa, szukających miejsca? A przede wszystkim, dlaczego nie przyjęli Jezusa, Bożego Syna, który właśnie tej nocy się narodził nie z byle jakiego powodu, ale po to, aby ich i nas zbawić?

Co sprawia, że fajni, przyzwoici, sensowni ludzie nie przyjmują Boga, gdy ten do nich przychodzi, aby być razem z nimi w ich życiu? Mało tego. Nie rozpoznają chwili, w której sam Bóg przychodzi, aby wejść na stałe w ich życie. A przecież nie są źli i nienawistni. Nie są wrogami Boga.

Gdyby w tamtym dniu w Betlejem popytać ludzi, czy czekają na Mesjasza, szczerze odpowiedzieliby, że tak. A jednak, gdy Mesjasz szukał wśród nich miejsca, aby się narodzić, nie znalazł. Co sprawia, że ludzie, którzy pragną przyjścia Zbawiciela, w najważniejszej chwili okazują się nieprzygotowani i zatrzaskują Mu drzwi przed nosem?

Bóg przychodzi do takich właśnie ludzi. Bóg chce być obecny w życiu człowieka. Każdego, zwykłego człowieka. Chce tak bardzo, że przekracza granice wydawałoby się nieprzekraczalne. Bóg staje się człowiekiem dla człowieka. Dla każdej i każdego z nas.

Bóg nie zraża się niesprzyjającymi okolicznościami. Nie ogranicza się do minimum. Nie zniechęca się brakiem miejsca i zamkniętymi drzwiami. Drzwiami domów i ludzkich serc. Syn Boży przyjął naturę ludzką, by dokonać w niej naszego zbawienia. Ten fakt Kościół nazywa Wcieleniem. Bo Słowo stało się ciałem.

Dlatego „Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu: dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz Pan. A to będzie znakiem dla was: Znajdziecie Niemowlę, owinięte w pieluszki i leżące w żłobie”.

Niemowlę leżące w żłobie. Dzieciątko. Nie ulegajmy jednak złudnym interpretacjom. Boży Syn przychodzi na świat jako niemowlę, jako Dzieciątko położone na garstce siana nie dlatego, że nasz Bóg jest słaby i nieporadny, że jest taki, jakim czasami próbujemy Go sobie wyobrazić na nasz użytek. Nie dajmy się nabrać na kwitnącą dość często nad żłóbkami infantylizację chrześcijaństwa. Niech nas nie zwiedzie coraz częstsze westchnienie ulgi tych, którzy myślą, że gipsowe bobo udające Jezusa to dokładnie taki obraz Boga, jaki chcielibyśmy widzieć częściej. „Bozia. Bóg słodziak, wyciągający ku nam tłuściutkie rączęta. O nic niepytający, niczego się wreszcie niedomagający, uśmiechnięty jak niemowlę, które wystarczy nakarmić, żeby spokojnie spało i pozwoliło rodzicom zająć się dorosłym życiem” (Szymon Hołownia).

Nie. „Albowiem Dziecię nam się narodziło, Syn został nam dany, na Jego barkach spoczęła władza. Nazwano Go imieniem: Przedziwny Doradca, Bóg Mocny, Odwieczny Ojciec, Książę Pokoju”.

Nie. Bo „Ukazała się łaska Boga, która niesie zbawienie wszystkim ludziom i poucza nas, abyśmy wyrzekłszy się bezbożności i żądz światowych rozumnie i sprawiedliwie, i pobożnie żyli na tym świecie, oczekując błogosławionej nadziei i objawienia się chwały wielkiego Boga i Zbawiciela naszego, Jezusa Chrystusa”.

Taki Bóg się narodził jako człowiek w Betlejem.

Dlaczego Słowo w betlejemskiej grocie stało się ciałem? Słowo stało się ciałem, aby nas zbawić i pojednać z Bogiem (KKK 457). Słowo stało się ciałem, abyśmy poznali w ten sposób miłość Bożą (KKK 458). Słowo stało się ciałem, by być dla nas wzorem świętości (KKK 459). I wreszcie Słowo stało się ciałem, by uczynić nas "uczestnikami Boskiej natury" (KKK 460).

Bóg stał się człowiekiem, abyśmy wreszcie naocznie i osobiście się przekonali, że nie wystarczy żyć po swojemu i być w porządku we własnym mniemaniu, a nawet w mniemaniu innych. Bóg stał się człowiekiem, aby zdecydowanie wkroczyć w nasze życie. Bóg stał się człowiekiem po to, aby być Bogiem z nami. Dlatego właśnie „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom, w których ma upodobanie”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz