To grozi każdemu, który otrzymuje jakąś funkcję, ale duchownym chyba
grozi bardziej niż innym. W sensie intensywności. Bo to ich, częściej
niż innych, ludzie próbują ustanawiać swoimi guru.
Choć
wydawać by się mogło na pierwszy rzut oka, że nic w tym złego, iż jakiś
ksiądz albo biskup są dla jakiejś grupy guru. Bo to przecież, jak mówi
słownik, przewodnik, nauczyciel duchowy, ktoś przekazujący adeptom
wiedzę i doświadczenie, także przywódca wspólnoty religijnej, osoba
ciesząca się dużym autorytetem, posłuchem w jakimś środowisku, przywódca
grupy nieformalnej.
Ale, ale. Także mistrz. I tu już
wyznawcy Jezusa Chrystusa powinien odezwać się dzwoneczek alarmowy.
Zarówno wyznawcy, który przyjął święcenia, jak i temu, który pozostaje
świeckim. Dla chrześcijan jest tylko jeden Mistrz.
W
sanskrycie guru znaczy "ciężki, ważny, czcigodny". Właśnie. Ciężki.
Ktoś, kto swoją osobą "przygniata" innych. Tym sposobem ich formuje.
Niczym w walcowni albo tłoczni. Siłą. Niekoniecznie fizyczną.
Manipulacja też jest środkiem siłowym.
Guru potrzebuje wyznawców. Swoich wyznawców. Tych, którzy żyją według jego nauki.
Jezus
nie stworzył żadnej szkoły dla guru. Nie formował mistrzów. Chrystus
zorganizował grupę apostołów. To znaczy wysłańców. Posłaniec nie tylko
nie głosi sam siebie, ale nie tworzy również własnej nauki. Tylko
przekazuje czyjąś. stukam.pl
środa, 16 stycznia 2013
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz