czwartek, 10 stycznia 2013

Lubię posłuchać

Lubię czasami czegoś posłuchać. Zwłaszcza, jak mnie coś zachwyci. A ostatnio zachwyciła mnie pewna blondynka i jej dwóch pomagierów.

Blondynka, występująca w Teatrze Buffo, nie tylko brawurowo wykonała podczas ubiegłorocznego Festiwalu Piosenki Aktorskiej słynny utwór Edith Piaf „Milord”, nie tylko zamieściła w Internecie bardzo fajny cykl fotografii dzieciaków, nie tylko przygotowała kilka wideoklipów do utworów innych twórców, które można oglądać w sieci, ale również przygotowała i zrealizowała własny projekt „Domowe melodie”.

Blondynka nazywa się Justyna Chowaniak.

Te „Domowe melodie”, to właściwie nic wielkiego. Jak napisała sama autorka, „Domowe melodie to projekt kilkunastu własnoręcznie nabazgranych i skomponowanych piosenek. W domu. Razem z płaczem, spalonym garnkiem, gorączką i dziurawą skarpetą. Nagrywam. Rejestruję ulotny fragment mojego życia. Po drodze pojawili się moi muzykanci najlepsi - Staszek i Kuba. I tak sobie klepiemy domowe bity”.

W rezultacie wyszła z tego płyta, której i tak nie można kupić w żadnym salonie muzycznym, tylko trzeba pisać wprost do twórców.

Jeden z krytyków napisał o tej płycie: „Trzynaście znajdujących się tutaj kompozycji kolejny raz każe zastanowić się na kondycją polskiej piosenki, tego jak tutejsi twórcy śpiewają w ojczystym języku, o czym śpiewają i jak to finalnie brzmi. Momentami jest nieźle, jak chociażby w „Miłosnej”, „Tu i teraz” czy „Północ”, ale czasem te teksty brzmią dosyć infantylnie, co w połączeniu z częstochowskimi rymami daje nie najlepszy rezultat – takie smaczki jak „napchany brzuchol”, „Grażka, Grażka, weź przestań, bo do nieba nie pójdziesz”, za bardzo zalatują piosenką aktorsko-studencką i w trakcie słuchania po prostu wywołują pewien zgrzyt. A nie oszukujmy się – Domowe melodie to przede wszystkim tekst z podkładem muzycznym w tle, bo nie jest on specjalnie wyszukany” (Jakub Knera, popupmusic.pl).

A mnie jednak „Domowe melodie” zachwyciły. I chyba nie tylko z powodu delikatnego i subtelnego głosu Justyny, który docenił nawet ów ostry krytyk. Dlaczego?

Może właśnie dlatego, że nie ma w nich ambicji, by – jak chce krytyk – wpisać się „w nurt polskich muzyków, którzy w drugiej dekadzie potrafią o współczesnych sprawach opowiadać, zwinnie operując ojczystym językiem”? Może dlatego, że takie ulotne i bez nadęcia? Może dlatego, że też lubię różnych „Zbyszków”, którzy jak opowiada jedna z piosenek, „jak jadł chleb z pasztetem ukruszył się cały”. A może dlatego, że całkowicie identyfikuję się z cytatem z piosenki „Północ”, który brzmi: „Jestem zbyt nisko, by spadać”?

Dumam i dumam, dlaczego mnie ta blondynka z swoimi prostymi tekstami oraz niewyszukanymi melodyjkami zachwyciła. I chyba wiem. Po prostu jestem zmęczony wszechobecnym zadęciem, diapazonem, koturnem i nieustannym stanem nadzwyczajnym. Tęsknię do zwyczajności. Do takich ulotnych, domowych melodii. Do rozmowy nawet o bardzo poważnych sprawach normalnymi słowami, które wszyscy rozumieją. stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz