Ktoś mnie zapytał zatrwożony nie na żarty: „Czy to nie było
wydarzenie w jakiś sposób symboliczne? Czy to dla nas nie jest jakiś
znak?”. A chodziło o to, co miało miejsce w ostatnią tegoroczną
styczniową niedzielę w Watykanie.
W swoim wystąpieniu w
czasie południowej modlitwy Anioł Pański papież Benedykt XVI wspomniał o
obchodzonym właśnie w tę niedzielę Dniu Pamięci o ofiarach holokaustu i
nazizmu. Do zgromadzonych na Placu Świętego Piotra, wśród których było
około dwa tysiące dzieci z tradycyjnej „Karawany Pokoju”, organizowanej
przez Włoską Akcję Katolicką, Papież powiedział: „Pamięć o tej ogromnej
tragedii, która ugodziła dotkliwie przede wszystkim w naród żydowski,
musi stanowić dla wszystkich nieustanną przestrogę, ażeby nie powtórzyła
się groza z przeszłości, by przezwyciężono wszelką postać nienawiści i
rasizmu i by krzewiono szacunek oraz godność każdej osoby ludzkiej”.
Potem dodał: „Spróbujmy wypuścić gołębie”.
Gołębie
były dwa. Bielutkie. Jak to gołębie pokoju. Pierwszy poleciał bez
przeszkód. Ale drugi nie miał tak łatwo. „Wypuszczony przez Benedykta
XVI tradycyjny gołąbek pokoju ledwo uszedł z życiem” – emocjonowały się
niektóre media. „Rozległ się przeraźliwy kwik i łopot skrzydeł! To
wielka złośliwa mewa atakowała papieskie ptactwo! Kłapała dziobem i
łakomie zerkała na małego gołąbka” – opisywały plastycznie. „Rozjuszony
ptak najwyraźniej nie słuchał apelu papieża, tylko czekał na dobry
moment, żeby zaatakować. Po chwili szarpaniny agresywna mewa zostawiła
gołębia w spokoju i odleciała. Na szczęście obyło się bez żadnych
znaczących obrażeń” – gorączkowały się gazety i portale internetowe,
donosząc, że nękany na oczach tysięcy pielgrzymów gołąb znalazł w końcu
schronienie wśród zabytkowych kolumn i portyków.
Oczywiście
zaraz przypomniano, że to nie pierwszy incydent z udziałem Benedykta
XVI i mającymi symbolizować pokój gołębiami. Dwa lata temu oba
wypuszczone ptaki wleciały z powrotem do papieskiego pokoju. „Chcą
zostać w domu papieża” - skomentował wtedy Ojciec święty.
Przeglądając
gazety wykryłem, że trafiające do mnie pytania o wymowę tegorocznego
przypadku nie wzięły znikąd. „Czy to znak, że świat czeka tragiczna
zawierucha?” – wyczytałem w jednej z bulwarówek.
Odpowiadając
na tak postawione pytanie skłonny jestem raczej stwierdzić, że to
dowód, iż pokusa dopatrywania się w drobnych zdarzeniach dalekosiężnych
wróżb i zapowiedzi globalnych nieszczęść jest w każdych czasach ogromna.
Ale nie uważam, że ktoś powinien czuć się szczególnie zagrożony i
przestraszony. stukam.pl
Tekst wygłoszony na antenie Radia eM
czwartek, 31 stycznia 2013
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz