sobota, 14 sierpnia 2010

Od krzyża do krzyża i jeszcze

W Polskę jedziemy...

Nie, tego miejsca nie mogło zabraknąć na trasie mojej tegorocznej wędrówki. Chociaż byłem w tym mieście wiele, wiele razy, a nawet w nim pracowałem, to jednak czułem, że muszę tam pojechać. Więc prosto ze spokojnego, wolno toczącego życie Supraśla pojechałem do... Warszawy. Upewniłem się, że muszę nawiedzić stolicę właśnie w Supraślu, gdy zwiedzałem wyjątkowe Muzeum Ikon, a potem, gdy stałem przy grobie arcybiskupa Mirona, który zginął w smoleńskiej katastrofie.

W kontekście tych wydarzeń miałem w Warszawie do odwiedzenia dwa miejsca. Po pierwsze Krakowskie Przedmieście przed Pałacem Prezydenckim. Po drugie, Muzeum Powstania Warszawskiego. Też, jak słyszałem, nowoczesne i angażujące odwiedzającego.

Na Krakowskim Przedmieściu stanąłem jeszcze w piątek wieczorem. Widok, który ujrzałem, wciąż mam przed oczami. Przed Pałacem Prezydenckim zobaczyłem dwa kręgi utworzone z ludzi. Jeden, ten po lewej, gdy stało się twarzą do pałacu, bezpośrednio pod krzyżem, właśnie odmawiał koronkę do Miłosierdzia Bożego pod przewodnictwem ks. Stanisława Małkowskiego. Obok, trochę na prawo, krąg tych, których przesłanie wyrażał jeden z ironicznych transparentów "Zburzyć Pałac Prezydencki, bo zasłania krzyż". W tym drugim kręgu atmosfera zabawy, kpiny, happeningu. Wokół obydwu kręgów krążyli wieczorni przechodnie, przemykali dziennikarze (dwa wozy transmisyjne zaparkowały pod kościołem wizytek). Gdzieniegdzie pojedyncze dyskusje toczyli zwolennicy krzyża z jego przeciwnikami, ale bez szczególnych emocji. A przede wszystkim bez nawet iskry nadziei, że ktokolwiek zdoła drugiego przekonać. Zastanowiło mnie, że obydwa kręgi "zabezpieczały" niemal same policjantki. Ładne dziewczyny w mundurach pilnowały przede wszystkim, aby nikt nie wpadł pod któryś z przejeżdżających autobusów.

Ruszyliśmy ze znajomymi w stronę Placu Zamkowego. Ledwie uszliśmy kawałek, kolejny krąg ludzi, niemal tak samo liczny, jak tamte dwa. Wewnątrz jakiś artysta czy performer, z maską chroniącą przed pyłami na twarzy, malował coś na chodniku.

Nieco dalej pod zadaszeniem tańczący przy dźwięku kapeli ludzie i kolejna grupa obserwatorów.

Znów kilka kroków i kolejne zgromadzenie, z zafascynowaniem obserwujące człowieka grającego na tubie, z której przy każdym dźwięku buchał żółty płomień, niczym z paszczy smoka.

Zdałem sobie sprawę, że ci modlący się pod krzyżem ludzie nieświadomie wpisali się w ten ciąg wydarzeń na warszawskim deptaku. "Stali się częścią folkloru" - powiedział ktoś obok ze smutkiem i zażenowaniem w głosie. "A wraz z nimi krzyż" - dodałem w myślach...

Na Placu Zamkowym trwał właśnie koncert pieśni związanych z Powstaniem Warszawskim. Posłuchaliśmy chwilę.

"Chodź pod jeszcze jeden krzyż" - powiedział znajomy. Poszliśmy. Stał. Wielki. Jasny mimo wieczora. Samotny. Nikt go nie bronił, ale też nikt nie żądał jego usunięcia. Krzyż Papieski na Placu Piłsudskiego. Obok wielka tablica wskazująca, gdzie znajdował się ołtarz 2 czerwca 1979. Jej wielkie litery krzycząco kontrastowały z niewielkimi literkami powieszonej kilka dni temu na ścianie Pałacu Prezydenckiego tablicy, z tekstem mówiącym o wydarzeniach w pierwszych dniach po smoleńskiej katastrofie. Gdy stałem przed tamtą małą tablicą przypomniało mi się, że ktoś na Facebooku skomentował ją mniej więcej w ten sposób: "Jestem wdzięczny, że zostałem upamiętniony tą tablicą. Teraz pora upamiętnić ofiary katastrofy pod Smoleńskiem". Zgadzam się z tym wpisem. Ta tablica na pewno nie upamiętnia ofiar, tylko chwile zjednoczenia wielu ludzi w bólu.

W sobotę odstałem ponad pół godziny po bilet do Muzeum Powstania Warszawskiego i wszedłem. Muzeum naprawdę znakomicie pomyślane i zrealizowane. Ale zwiedzanie go w ogromnym tłumie to nie lada wysiłek. Trudno się skupić, a to muzeum wymaga skupienia. Wymaga czasu. Spokoju. Nie wiem, którego dnia trzeba przyjść, aby bez pośpiechu spędzić w nim wiele godzin. Nawet podczas zwiedzania ustawiają się długie, stresujące, a nawet irytujące kolejki do oglądania filmu "Miasto ruin". Panująca w muzeum atmosfera dekoncentrowała mnie tym bardziej, że przez ostatnie dwa tygodnie oglądałem rozmaite ekspozycje często będąc jedynym zwiedzającym. Zresztą już na Krakowskim Przedmieściu, na które trafiłem prosto z Supraśla, gdzie z rzadka ktoś pojawiał się na ulicy, poczułem ogromny kontrast. Tam spokój, cisza, powolny tok życia, tutaj gwar, hałas, tłok (wciąż trzeba było uważać, aby się nie zderzyć z kimś idącym z naprzeciwka) i - mimo wieczornej pory - wyczuwalny gdzieś podskórnie pośpiech.

Więc prostu z Muzeum Powstania Warszawskiego znów w drogę, by poszukać jeszcze ciszy, spokoju, dystansu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz