czwartek, 12 sierpnia 2010

Żniwa przez szybkę

W Polskę jedziemy...

Prawie cały dzień w samochodzie. A to dlatego, że odczułem nieprzepartą chęć zrealizowania czegoś, co było w planie wstępnym, a czego z przyczyn niezależnych nie udało się zrealizować. Chodzi o wizytę w Supraślu i obejrzenie głośnej w mediach wystawy ikon.

Decyzja zapadła wczoraj wieczorem, więc niespodziewanie ze wsi w powiecie włocławskim przeniosłem się trzysta kilometrów na wschód. Drogi w Polsce są, jakie są, szybko jeździć się nie da, a poza tym nie bardzo miałem powód, aby szaleć, więc spokojnie, nie przekraczając setki, toczyłem się przez polską ziemię, patrząc przed siebie i na boki. Jadąc wśród pól widziałem tam ciężko pracujących ludzi. Żniwa. Kombajny w rozmaitych kolorach (a myślałem, że wszystkie są czerwone...), jakieś tajemnicze maszyny, które nie wiem, co robiły, pełne ziarna przyczepy, dostojnie ciągnięte prze traktory, wielkie okrągłe bele słomy, nie wiem dlaczego zawijanie w folię, przez co wyglądają jak tajemnicze pakunki czekające, by się znaleźć pod choinką... Przez szybę klimatyzowanego samochodu można żniwa oglądać godzinami. Gorzej, gdyby przyszło człowiekowi nagle bez przygotowania wziąć w nich udział. "Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało" - przypomina się, gdy oko dostrzega niewielkie grupki harujących pod palącym słońcem ludzi. Tylko krowy leżą sobie spokojnie w cieniu drzew i wyglądają tak, jakby im na niczym nie zależało...

Jechałem przez Ciechanów, Ostrów Mazowiecką (dlaczego inne Ostrowy są rodzaju męskiego, a Mazowiecka żeńskiego?), zatrzymując się do czasu do czasu na stacjach benzynowych. I nagle, niespełna trzydzieści kilometrów od Białegostoku, usłyszałem zupełnie inny zaśpiew. Słuchając instrukcji, jak ominąć centrum Białegostoku nie mogłem wyjść z zachwytu nad sposobem i tonem, jakim młody człowiek mi ich udzielił. A z jaką to robił życzliwością! Zresztą okrążając Białystok, gdy nagle straciłem pewność siebie i skręciłem, by w pierwszej napotkanej firmie zapytać, jak dalej na Supraśl, usłyszałem nie suchą informację, ale najpierw pochwałę "Dobrze pan jedzie!". I dopiero potem wskazówki, jak jechać dalej.

Do Supraśla dotarłem na tyle późno, że nie zdążyłbym porządnie wszystkie obejrzeć w monastyrze. Okazało się zresztą, że bez wcześniejszej rezerwacji wcale nie jest łatwo znaleźć nocleg w Supraślu w tych dniach. w Końcu udało mi się i postanowiłem coś zjeść. Już wcześniej wypatrzyłem reklamę baru "Jarzębinka", specjalizującego się w potrawach regionalnych. Co prawda bar powinien być czynny do 18.00, ale gdy pół godziny po tym terminie stanąłem w drzwiach, okazało się, że nadal można się pożywić. Co prawda nie było kiszki i babki ziemniaczanej, ale były kartacze z surówką z kiszonej kapusty. Nie bez powodu bar "Jarzębinka" z Supraśla zdobył za te kartacze nagrody w jakichś kulinarnych konkursach! Co za pycha! A na jutro już się zapowiedziałem, że będę próbował i kiszki i babki :-)

W moim starym atlasie jest napisane, że w Supraślu jest klasztor bazylianów. Gdy jednemu z tutejszych katolickich księży powiedziałem, że jutro idę zwiedzać właśnie klasztor bazylianów, chłodno mnie poprawił: "Teraz w pobazylińskich budynkach jest monastyr prawosławny". I zamilkł.

Siedzę teraz w ogródku jednej z restauracji i łapię zasięg, aby wpisać tego posta, bo w miejscu mojego noclegu komórkowy internet działa z oporami i przerwami. Wokół toczy się spokojne życie małego miasteczka na wschodzie Polski. I słyszę różnicę pomiędzy mową restauracyjnych gości i tych, którzy siedzą opodal na ławkach wokół nieco wysuszonego trawnika.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz