czwartek, 5 sierpnia 2010

Pokazywanie

W Polskę jedziemy…

Co prawda trafienie do warsztatu, w którym zgodnie z obietnicą czekał na mnie pan z nowym lusterkiem do samochodu zajęło mi trzy kwadranse (tak są niestety w wielu miejscach Polski oznaczone drogi i ulice), ale ostatecznie obraz tego, co się za mną dzieje, gdy jadę, znowu stał się całościowy i pojedynczy. Nie było więc przeszkód, aby wybrać się w drogę do Kórnika, zahaczając po drodze o Miłosław. Tu można obejrzeć otoczony ładnym parkiem neorenesansowy pałac XIX wieku, w którym aktualnie znajduje się… gimnazjum. Choć do dopiero połowa wakacji, na schodach szkoły zauważyłem kilkoro znudzonych gimnazjalistów. Nie mogą się doczekać na lekcje? W Miłosławiu można też obejrzeć przedsionek zabytkowego kościoła św. Jakuba (bo poza tym oczywiście, jak to w Polsce, zamknięty. A po drugiej stronie ulicy, niemal naprzeciwko, za bramą zamkniętą łańcuchem z kłódką, jeszcze jeden kościół, a którym niczego nie da się znikąd dowiedzieć, poza tym, że jest na nim tabliczka “obiekt zabytkowy”.

Kórnik… Hmmm. Czy w ogóle pisać o miejscu (mam na myśli tamtejszy słynny zamek), w którym w moim odczuciu zwiedzający traktowany jest równocześnie na dwa sposoby: jako zło konieczne i jako obiekt do złupienia. Po wizycie w kórnickim zamku myślę, że złośliwcy, którzy twierdzą, że PRL najlepiej przetrwał ostatnie dwudziestolecie w Kościele katolickim w Polsce (są tacy, są!), powinni nawiedzić Kórnik.

Już na dzień dobry za parking dość obcesowy pan domaga się 10 złotych! Łażąc po zamku w obrzydliwych kapciach, które są w takim stanie, że przeciętnie schludny człowiek brzydzi się ich wziąć do ręki, usiłowałem zrozumieć, dlaczego mimo dość drogiego biletu (13 złotych – biletem jest właściwie paragon z kasy fiskalnej – ohydne), o dużej części eksponatów nie dowiedziałem się niczego, bo albo nie maja opisów, albo są one umieszczone w taki sposób, że trzeba by mieć lornetkę, aby je przeczytać. Atmosfery lekceważenia zwiedzającego, tchnącej z całej ekspozycji, nie poprawiają pracownicy, z których część w sposób niemal agresywny odmawia odpowiedzi na pytania, odsyłając do kasy po przewodnika, broszurkę (8 zł) lub urządzenie audio (12 złotych plus dowód osobisty z aktualnym zdjęciem). Najbardziej zadziwiła mnie pani, która najpierw stwierdziła, że ona tu jest od pilnowania, a nie udzielania informacji, po czym na pytanie, czemu przy jednym z eksponatów nie ma informacji wyznała, a właściwie oskarżyła z rozbrajającą szczerością:

- Pewnie któryś ze zwiedzających zabrał!

Jeśli więc ktoś nie musi, to niech sobie podaruje jazdę do Kórnika. Zwłaszcza, że za wejście do parku, noszącego wzniosłą nazwę ” Arboretum”, trzeba osobno zapłacić.

W niedalekim Rogalinie niewiele lepiej. Wielki pałac, z którego zwiedzić można zaledwie kawałek korytarze i chyba ze cztery pomieszczenia z niezbyt bogatą ekspozycją poświęconą Raczyńskim. Na pytanie:

- A co z resztą pałacu? – pani pilnująca odpowiada z niechęcią w głosie, że tam nie ma wyposażenia, a jak ktoś naprawdę musi tam zajrzeć, to tylko z przewodnikiem za 40 złotych.

Szczególnym przeżyciem jest zwiedzanie stojącej w parku galerii. Jest tam sporo dzieł naprawdę znanych – nawet dyletantom – artystów. Jednak oglądanie ich przy akompaniamencie głośnego ziewania, znudzonych i wrogich min pań pilnujących wymaga sporego samozaparcia. Stłoczone w powozowni rozmaite bryczki, karety, wolant, lektyki też nie sprawiają wrażenia, że stoją tu, aby cieszyć oko (i nie tylko) zwiedzającego. Smutnego wrażenia nie rozwiewa dwupoziomowa kaplica, w której pochowani są na dole Raczyńscy (wśród nich prezydent Edward Raczyński). Co prawda do mauzoleum udało mi się wejść, ale już do górnej części, będącej obecnie kościołem parafialnym – nie. Zamknięte na głucho.

Paradoksalnie najjaśniejszym punktem wizyty w Rogalinie jest wizyta w usytuowanej z boku powozowni restauracji o nazwie “Dwa pokoje z kuchnią”. Nazwa zgodna z prawdą. W restauracji bardzo dobra kuchnia (kaczka z nadzieniem wątróbkowo-rodzynkowym w sosie migdałowym – pycha!) i młody, rzutki, sprawny, przyjazny każdemu człowiekowi kelner. Pytany dlaczego tak bardzo rózni się od pracowników pałacu odpowiada:

- Bo oni tam nie pracują według zasady “Klient nasz pan”. Oni są na etatach…

Zwiedzając z mieszanymi uczuciami Kórnik i Rogalin nieustannie miałem wrażenie, że takie byle jakie pokazywanie czegoś bardzo cennego, wartościowego i ważnego, jest mi znane również skądinąd. I nagle, w drodze powrotnej uświadomiłem sobie, w czym rzecz. “Rany Boskie, w wielu miejscach w Polsce my w ten sam zniechęcający, lekceważący i odpychający sposób głosimy Ewangelię” – usłyszałem czyjś głos w samochodzie. Ja to powiedziałem? Czy ktoś inny?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz